Mitsuko Uchida gra sonaty Beethovena w Musikverein

Program, który japońska pianistka Mitsuko Uchida zaprezentowała w niedzielny wieczór w wiedeńskim Musikverein, składał się w całości z późnych dzieł Ludwiga van Beethovena. Artystka wykonała trzy ostatnie sonaty kompozytora: E-dur op. 109, As-dur op. 110 oraz c-moll op. 111. Był to więc program monolityczny, a przy tym niezwykle wymagający. Beethoven wszak stawia wykonawcom bardzo duże wymagania (parafrazując jego sentencję o skrzypcach można by mu przypisać powiedzenie „co mnie obchodzą twoje przeklęte palce?”), ale techniczne ogarnięcie tych sonat to dopiero warunek wstępny do zaprezentowania ich wartości: prawdziwą sztuką jest wydobycie z tej muzyki głębi, nadanie jej spójności i odpowiednie zarysowanie formy. Do grania tej muzyki potrzebna jest znakomita technika, a także kondycja psychiczna i wielka zdolność koncentracji. Jak poradziła sobie z tym arcytrudnym zadaniem japońska pianistka?
Sztuka wykonawcza Mitsuko Uchidy jest czymś bardzo osobnym i specyficznym. Nie ma w jej grze ostentacji, nie ma gwiazdorskich min, narcystycznego samozachwytu à la Zimerman czy grymasów i wiercenia się na stołku przez pół godziny w stylu Argerich. Zabrzmi to jak truizm, ale Uchida po prostu wychodzi na estradę, siada przy fortepianie i gra. Skromność, jaką prezentuje w obejściu przekłada się na jakość jej gry. Artystka zaprasza słuchającego do wykreowanego przez siebie świata, harmonijnego, pełnego ładu i niezwykłego skupienia. Nie ma w nim miejsca na blichtr i na powierzchowność. Są tylko najpotrzebniejsze gesty. Jej gra jest krystalicznie czysta, szczera i uczciwa. Barwa dźwięku jest szlachetna i piękna, tempa raczej umiarkowane. Uchida potrafi rzecz jasna zagrać szybko i głośno, co pokazała w drugich częściach sonat E-dur i As-dur oraz w porywającym pierwszym ogniwie Sonaty c-moll. Odnosiło się jednak wrażenie że odcinki te organicznie łączyły się z tym co następowało przed nimi i z tym co było później. Uchida najlepiej czuła się w muzyce, która jest jak finał Sonaty E-dur, czyli Gesangvoll, mit innigster Empfindung („śpiewna, z najgłębszym uczuciem”). Jest to więc gra krucha i delikatna, ale w żądnym wypadku nie świadczy to na niekorzyść Uchidy. Niech was nie zwiodą słowa o jej delikatności i braku estradowych manieryzmów – Uchida to wielka pianistka. Za jej wielkością najlepiej przemawia fakt, że wyszła z podjętego zadania obronną ręką. Wszystkie trzy sonaty były zagrane z żelazną konsekwencją. Grając pierwszy dźwięk Uchida dobrze wiedziała jak całość się skończy. Mistrzowsko rysowała formę, nadawała muzyce wielkiej integralności. Nie był to Beethoven neurotyczny, ale interpretacje Uchidy miały w sobie spójność i niezwykłe skupienie. Fenomenalna była zwłaszcza Arietta z Sonaty c-moll – prawdziwa interpretacyjna perła, z przepięknie rozkołysanym środkowym epizodem L’istesso tempo. Zdarzyły jej się kilka razy drobne omsknięcia palców, ale były to incydenty, które nie miały wpływu na ogólne wrażenie. Gdybym miał szukać jakichś porównań i punktów odniesienia to na myśl przychodzi mi gra portugalskiej pianistki Maria João Pires. Wiedeńska publiczność doceniła Uchidę owacją na stojąco, co nie zdarza się tam często. Była ona w pełni zasłużona.
foto. Dieter Nagl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.