Kiedy Cristian Măcelaru rozpoczął niedzielny koncert uwerturą Coriolan Beethovena – stało się coś niezwykłego. Tak dobrze grającego NOSPRu nie słyszałem nigdy. Katowicka orkiestra zabrzmiała przejrzyście, wyraziście i pewnie. Dyrygent umiejętnie wydobywał środkowe głosy, stworzył kreację spójną i wciągającą, chociaż momentami, z powodu umiarkowanych temp, nieco romantyzującą w wyrazie.
Przystawka była więcej niż obiecująca, ale daniem głównym był oczywiście występ Anne-Sophie Mutter w Koncercie Beethovena. Tak subtelnej, pięknej i poruszającej kreacji tego dzieła jeszcze na żywo nie słyszałem. Było to, oczywiście, wykonanie wirtuozowskie, ale paradoksalnie w ogóle nie chodziło w nim o wirtuozerię, ale o to, o czym muzyka opowiada i co wyraża. Subtelne i delikatne cieniowanie dynamiki miało momentami charakter intymnego wyznania, prawie szeptu. Również strona wyrazowa była bardzo zróżnicowana – były fragmenty zagrane dźwiękiem mocnym, pełnym i rozwibrowanym, ale czasem Mutter grała praktycznie bez wibracji – i właśnie te odcinki były najciekawsze. Część trzecia była zagrana szybko, wyraziście i drapieżnie, fenomenalnie pod względem artykulacji. Było w tym wykonaniu wrażenie czegoś czystego i bardzo głębokiego. NOSPR akompaniował na bardzo wysokim poziomie. Na pewno dostosowanie się do grającej momentami na granicy słyszalności Mutter było sporym wyzwaniem, ale orkiestra stanęła na wysokości zadania. W blasze zdarzały się czasem kiksy (szczególnie irytujące na początku Larghetta), ale to chyba jedyny zarzut jaki można tej orkiestrze postawić. Ogólnie – była to kreacja prawdziwie wielka, charyzmatyczna i wciągająca. Takiej uważności w słuchaniu nie wymusił u słuchaczy nawet Zimerman. W czasie kadencji Mutter na sali zaległa absolutna cisza – nie było żadnego pochrząkiwania ani pokasływania. Była tylko Muzyka.
Druga Brahmsa, którą wykonano po przerwie, budziła mieszane uczucia. Miejsca zagrane szybko i głośno brzmiały dobrze. Rzecz w tym, że praktycznie wszystko było zagrane szybko i głośno. Nawet druga część, w założeniu spokojna i elegijna. Nie była to kreacja zbyt subtelna, ale za to Măcelaru i NOSPR nadrabiali entuzjazmem i temperamentem.
Obawiam się jednak, że czysto fizyczna siła dźwięku to w symfonii Brahmsa za mało. Chętnie posłuchałbym w wykonaniu tego duetu Święta wiosny, Pinii rzymskich albo, powiedzmy, Jedenastej Szostakowicza. Tutaj jednak czegoś zabrakło – stopniowania napięcia, planowania formy i doszukiwania się cieszących ucho drobiazgów.
fot Bruno Fidrych
Gdyby Pan nie opisał, to bym nie uwierzył, że partnerowanie NOSPR nie odbiegało wyraźnie od klasy solistki.