Neeme Järvi & Hiob Artura Kappa w Pärnu kontserdimaja

Choć estoński kompozytor Artur Kapp uważany jest za jednego z najwybitniejszych twórców pochodzących z tego kraju, to poza jego granicami jego utworów praktycznie się nie wykonuje, a ich nagrania są nieliczne. Przyszedł na świat w rodzinie muzycznej (jego ojciec, Joosep, był pedagogiem, organistą i dyrygentem chóralnym) w Suure-Jaani 1878 roku, należał więc do tej samej generacji kompozytorów co Béla Bartók, Grzegorz Fitelberg, Zoltan Kodaly, Witold Maliszewski, Eugeniusz Morawski, Feliks Nowowiejski, Siergiej Rachmaninow, Maurice Ravel, Ottorino Respighi, Ludomir Różycki, Arnold Schönberg, Igor Strawiński, Karol Szymanowski czy Ralph Vaughan Williams. Kształcił się w Petersburgu w klasie organów u Louisa Homiliusa i w klasie kompozycji Nikołaja Rimskiego-Korsakowa (tak samo jak Maliszewski). W 1904 roku został dyrektorem szkoły muzycznej w Astrachaniu. Przez cały czas był aktywny jako organista, kompozytor i dyrygent, kilkukrotnie odwiedzał też Tallin aby prowadzić prawykonania własnych kompozycji. W 1920 roku powrócił do tego miasta i pracował w nim jako dyrygent w Teatrze Estońskim oraz nauczyciel kompozycji w miejscowym konserwatorium. Przez cały czas tworzył, zdobywając pozycję czołowego estońskiego kompozytora, a obchodzone w 1938 roku 60. urodziny Kappa stały się pretekstem do uroczystego świętowania. W 1944 roku, a więc po zajęciu Estonii przez Armię Czerwoną, kompozytor stracił pracę i wrócił do swojego rodzinnego miasta, gdzie zmarł w 1952 roku. Był ojcem Eugena i wujem Villema – kojelnych kompozytorów pochodzących z tego kraju. Kapp pozostawił po sobie pięć symfonii, dwa koncerty organowe, koncert skrzypcowy, fortepianowy i podwójny (na waltornię i klarnet), poemat symfoniczny Przeznaczenie, uwerturę Don Carlos, dwie sonaty organowe, kantatę Ku słońcu oraz liczne utwory kameralne, chóralne oraz pieśni. Za opus magnum Kappa uchodzi jednak ukończone w 1929 roku dwuczęściowe oratorium Hiob, napisane do libretta Juliusa Kaljuvee, opartego na tekstach biblijnych. Prawykonanie tego dzieła miało miejsce w 1931 roku w Tallinie. Ogółem zabrzmiało ono między 1931 a 1943 rokiem osiem razy – w Tallinie oraz w Helsinkach. Po włączeniu Estonii do Związku Radzieckiego muzyka religijna wypadła z łask i na estrady koncertowe Hiob powrócił dopiero pod koniec lat 80. ubiegłego wieku, po odzyskaniu niepodległości przez ojczyznę Kappa.
Dzieło to znalazło się także w programie dwóch koncertów, inaugurujących nowy sezon Estonian National Symphony Orchestra. W piątek 20 września wykonano je w Tallinie, a w sobotę 21 września w Pärnu. Podczas obu koncertów dyrygował Neeme Järvi, który powrócił do oratorium po 27 latach przerwy. W 1997 roku poprowadził je w stolicy Estonii, a wykonanie to zarejestrowało i wydało na płycie Radio Estońskie. Niestety – nie był to najwyraźniej album przeznaczony do międzynarodowej dystrybucji, a znalezienie kopii na wtórnym rynku jest sporym wyzwaniem. Ja wpadłem na swój egzemplarz na eBayu, w zasadzie przypadkiem, a ponieważ kosztował 15 USD (była to kopia z autografem dyrygenta, więc już w ogóle gratka), to natychmiast go zamówiłem. Szczęśliwie zdążył przyjść dzień przed moim wyjazdem do Estonii, miałem więc czas aby wysłuchać dzieła kilka razy. A słuchając go brałem pod uwagę, jakie utwory o tematyce religijnej powstawały w tym samym czasie – Psalmus Hungaricus Zoltana Kodaya (1923), Stabat Mater Karola Szymanowskiego (1926), Msza głagolicka Leoša Janáčka (1926) czy Symfonia psalmów Igora Strawińskiego (1930). W porównaniu do tych twórców u Kappa zwraca uwagę przywiązanie do przeszłości. Gdyby posunąć się do porównań kulinarnych to Kapp swoje danie przygotował ze składników niebezpiecznie bliskich terminowi przydatności do spożycia. Estoński kompozytor przyznawał się do fascynacji oratoriami Mendelssohna, a także do inspiracji muzyką Johanna Sebastiana Bacha. Nie jest też przypadkiem że motywem przewodnim Hioba jest temat zaczerpnięty z pierwszego tomu Das Wohltemperierte Klavier (fuga BWV 853), prezentowany przez fagot na tle akompaniamentu harfy zaraz na początku oratorium. Jest to też, paradoksalnie, najbardziej zapadający w pamięć element tego dzieła. A jeśli mnie słuch nie myli to w ogniwie szesnastym, zatytułowanym Ostatnie wyznanie, poprzedzającym Modlitwę Hioba i przeznaczonym na skrzypce i organy Kapp zacytował arię Erbarme dichPasji Mateuszowej. Järvi podjął dość radykalną i moim zdaniem niesłuszną decyzję, abym tym właśnie ogniwem zakończyć pierwszą część koncertu. Po przerwie poprowadził Ostatnie wyznanie raz jeszcze, ale tym razem w wersji na skrzypce solo i smyczki, po nim zaś nastąpiły dwa ostatnie ogniwa części pierwszej, a cześć druga wykonana została attacca. Więcej sensu miałoby odegranie Ostatniego wyznania w tym drugim opracowaniu jako bisu, ale Järvi miał na to inny pomysł. To, czy był on sensowny z dramaturgicznego punktu widzenia jest inną kwestią. Słuchając tego monumentalnego dzieła, w którym ciężar narracji spoczywa na chórach i w którym sploty linii kontrapunktycznych są tak gęste, miałem silne skojarzenia z muzyką Maxa Regera oraz z wczesnymi oratoriami Feliksa Nowowiejskiego, przede wszystkim z Quo vadis. Pewnym mankamentem muzyki Kappa jest pewien brak dosadności w charakteryzacji, momentami przesadna powaga, a mówiąc szczerze – monotonia wyrazowa. Dobrym przykładem jest postać Szatana – biorąc pod uwagę kiedy dzieło to powstało można by się spodziewać portretu bardziej diabolicznego i dźwiękowo radykalnego. Orkiestrowa scena burzy jest ciekawa, ale chyba bardziej odważne dźwiękowo burze stworzył już Berlioz w Trojanach i Czajkowski. Muszę jednak powiedzieć, że słuchanie tego dzieła na żywo było zajmujące i angażujące. Hiob ani trochę nie dłużył, a wykonany został przez chóry i orkiestrę bardzo starannie, z dużym wyczuciem. Järvi dyrygował w wartkich tempach, więc po prostu nie było czasu się znudzić, tym bardziej że także struktura dramaturgiczna całego dzieła jest czytelna i łatwa do uchwycenia. Jeśli zaś chodzi o solistów to śpiewali: Tuuri Dede – mezzosopran (żona Hioba, dość przeciętny głos), Tamar Nugis – baryton (Hiob), Raiko Raalik – bas (Jahwe) oraz Ain Anger – bas (Szatan). Generalnie soliści męscy wypadli bardzo dobrze – śpiewali z wyczuciem, adekwatnie charakteryzując swoje postacie – partia Hioba była najbardziej liryczna, Jahwe – uroczysta i poważna, a Szatana – ironiczna i pełna jadu. Śpiewały chóry – dziewczęcy Ellerhein, mieszany Latvija oraz Estoński Narodowy Chór Męski. Zdarzyły się tu i ówdzie jakieś drobne wpadki w stylu jakichś niewielkich nieścisłości w rytmie, ale były nieznaczne, biorąc pod uwagę że wykonano jednak dzieło długie i złożone. Wykonawców przyjęto z ogromnym entuzjazmem. Na bis (!!!) Neeme Järvi poprowadził Adagio „Albinoniego”,  dobitnie akcentując że chodzi o niego, gdyż kilkukrotnie powtórzył jego nazwisko. Trzeba mu przyznać że ma poczucie humoru. Szkoda za to że nie miał czasu na pełnowymiarowy wywiad, który z początku planowałem. Ale zamieniłem z nim kilka zdań. Dyrygent przyznał, że był w Polsce bardzo dawno temu – w latach 60. i 70., ale przywołał nazwiska Grażyny Bacewicz i Janem Krenzem, z którymi miał wówczas kontakt i których najbardziej zapamiętał.
foto. Carine Metsarand Photography

Postaw mi kawę na buycoffee.to

 

Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.