Nézet-Séguin, Bronfman & Wiener Philharmoniker w Wiener Konzerthaus

Od dawna nie słyszałem na żywo Yannicka Nézet-Séguina. Pamiętam jednak jakby to było wczoraj jak prowadził swoją orkiestrę z Rotterdamu podczas któregoś z Festiwali Beethovenowskich w Warszawie. W programie był Koncert D-dur Beethovena (z Lisą Batiashvili), a potem absolutnie piorunująca Szóstą Czajkowskiego. Działo się to jeszcze w czasach przedblogowych, więc nigdzie o tym nie pisałem, a wspominam o tym teraz dlatego, że wspomnienie tego koncertu jest w mojej pamięci bardzo żywe, szczególnie płynne przejście z części trzeciej do czwartej. Później słyszałem go jeszcze w NOSPR z Berlińczykami w Morzu Debussy i w Piątej Prokofiewa. To także był zacny koncert! Tym razem jednak w Wiener Konzerthaus Kanadyjczyk poprowadził Wiener Philharmoniker.

W pierwszej części koncertu znalazł się III Koncert fortepianowy Beethovena, a partię solową wykonał w nim Yefim Bronfman, pianista, którego słyszałem na żywo pierwszy raz. Jego wizja tego dzieła Beethovena była barwna, ale także nieco masywna. Muszę jednak zdecydowanie podkreślić, że nie była zbyt masywna, wynagradzała również ten ewentualny niedostatek pełnią i urodą brzmienia (piękne perliste tryle w wysokim rejestrze!), ze świetnie podkreślonym rejestrem basowy. Pianista dbał o to, aby brzmienie także w forte pozostawało piękne i zaokrąglone, potrafił też pięknie prowadzić szeroką, rozlewną kantylenę. Wszystko to razem wzięte sprawiło, że jego wykonanie było nie tylko konsekwentne, ale też sugestywne i zajmujące. Pasowało również do tego, co działo się w orkiestrze, do tego tak typowego dla Wiedeńczyków ciepłego, miękkiego brzmienia. Pomiędzy pianistą i dyrygentem czuło się dobrą energię i radość ze wspólnego muzykowanie. Zachęcany przez Nézet-Séguina pianista siadł do fortepianu i zagrał Etiudę rewolucyjną Chopina – świetnie, z pomysłowymi rubatami i ciekawym cieniowaniem dynamicznym.

Drugą część wieczoru wypełnił poemat symfoniczny Ein Heldebleben Richarda Straussa, rzecz, której nie gra się zbyt często. Jeśli mnie pamięć nie myli to słyszałem to dzieło na żywo tylko raz, kiedy Paavo Järvi prowadził je w Warszawie w czasie jednego z Festiwali Beethovenowskich. Było to naprawdę dawno temu! Pisząc o grze Wiedeńczyków wielokrotnie podkreślałem w swoich relacjach, że niezwykle cenię jakość, piękno i nasycenie ich brzmienia, ale jednocześnie często zaznaczałem, że grają bezpiecznie, nie tylko bez szaleństw, ale także bez większego entuzjazmu. Z Nézet-Séguinem było jednak zupełnie inaczej niż ostatnio z Mutim czy Mehtą (to z nimi słyszałem Wiedeńczyków w tym roku). W wykonaniu Kanadyjczyka była w sprężystość, energia, uczuciowość, dużo ekspresji i kontrastów tak potrzebnych w tej muzyce. Muzyka Straussa jest over the top i to wykonanie też takie było – momentami zawadiackie, w solówce skrzypiec trochę sentymentalne (grała je Albena Danailova), w scenie bitwy brutalne, a w zakończeniu patetyczne. Jednym słowem – w punkt! O jakości brzmienia nie ma co pisać, bo gra Wiedeńczyków to klasa sama w sobie. Zaznaczę jedynie, że takich pełnokrwistych odcinków forte w ich wykonaniu chyba nigdy wcześniej nie słyszałem. Ale jednocześnie były to pasaże barwne i zachwycająco selektywne. Swoje zrobiła też przestrzenna akustyka sali, w której muzyka mogła w spokoju wybrzmieć.
Rewelacyjny koncert – od początku do końca!

foto. Hans van der Woerd

 

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.