Nikolai Lugansky zdobył międzynarodową sławę i uznanie jako wykonawca muzyki rosyjskiej i francuskiej, która wypełniła też jego niedzielny recital w ramach festiwalu Katowice Kultura Natura. Program rozpoczęło wykonanie Preludium, fugi i wariacji op. 18 Césara Francka, utworu, w którym kompozytor zaczerpnął inspirację z muzyki baroku. Bardziej jednak odnosi się to do formy niż do barokowej motorycznej rytmiki. To spokojna, poważna kompozycja, która jak ulał pasuje na otwarcie programu. Lugansky zagrał ją też zresztą w sposób dobrze oddający jej charakter, spokojnie i z umiarem.
Jako drugi punkt programu zabrzmiały kompozycje Claude’a Debussy’ego: pierwszy zeszyt Obrazów: Dzwony brzmią przez listowie, Księżyc schodzący na ruiny świątyni i Złote rybki, a także Wyspa radosna. Wszystkie te dzieła wypadły pod palcami Lugansky’ego znakomicie: dwie pierwsze były nastrojowe, dawały pianiście możliwość niespiesznego grania barwą i wydobywania subtelnych odcieni dynamicznych. Dwie ostatnie kompozycje były żywsze i tutaj dźwięk instrumentu stawał się bardziej perlisty i migotliwy. Wykonania dzieł Debussy’ego pokazały ogromną wrażliwość rosyjskiego artysty, jego wyczucie barwy i naturalną umiejętność odnalezienia się w eterycznym świecie dźwiękowym impresjonizmu.
W drugiej części Lugansky zaprezentował dwie sonaty Aleksandra Skriabina: II gis-moll op. 19 i III fis-moll op. 23. Odarł tę muzykę z pseudomistycznych-sentymentalno-histeryczno-pretensjonalnych podtekstów. Zagrał ją wprost – zaprezentował jej kontrasty, ale nie przesadził. Były w jego grze emocje, ale ujarzmione. Nie było forsowania dynamiki i szafowania brutalnym forte. Był w tym umiar i rozsądek, który sprawił, że obie sonaty zabrzmiały świetnie. Nie jestem, delikatnie mówiąc, wielkim fanem muzyki Skriabina i przygotowywałem się na przecierpienie tej części programu. Lugansky co prawda nie starał się porwać publiczności na siłę (dzięki Bogu!), ale też zaprezentował te dzieła w uczciwy i nieprzerysowany sposób. Showmaństwo zaprezentował bardziej efektowną gestykulacją i podrzucaniem rąk pod koniec niektórych utworów niż przerysowanymi zabiegami interpretacyjnymi.
Jeśli jednak pianista oszczędzał siły, to tylko i wyłącznie na wybór preludiów z op. 23 Siergieja Rachmaninowa. Artysta wybrał pięć spośród nich, zagrał je zresztą w następującej kolejności: 1. fis-moll, 6. Es-dur, 7. c-moll, 4. D-dur i 5. g-moll. Tu rzeczywiście był porywający rozmach, wielka siła ekspresji, ale także typowa dla tego kompozytora nuta melancholii. Z fascynującą siłą Lugansky zagrał zwłaszcza marszowe Preludium g-moll, kapitalnie zabrzmiały niskie dźwięki w Preludium c-moll. Wydobył śpiewną melancholię z fis-moll, Es-dur i D-dur. Prezentował też przy tym nie tylko najważniejsze warstwy, ale też akcentował środkowe głosy w inteligentny i przemyślany sposób. Klasa!
Na bis zabrzmiało Preludium gis-moll op. 32 nr 12 Rachmaninowa oraz Ogrody w deszczu Debussy’ego, wykonane z wyczuciem i uczuciem.
foto. Izabela Lechowicz/NOSPR