Po chwilowych perturbacjach udało mi się odnaleźć zaległą płytę, wyciąć przykłady i umieścić je na stronie. Zanim jednak przejdziemy do czytania i do słuchania – garść dodatkowych informacji. Otóż przy oznaczeniach czasów trwania pojawią się tu po raz pierwszy oznaczenia S – oznaczające, że dana część jest w danym wykonaniu skrócona, i P – oznaczające, że dana część grana jest z powtórką.
W poprzednim wpisie opisałem kilka nagrań dyrygentów czeskich i skończyłem na nagraniu Rafaela Kubelika, którego mocno skrytykowałem za masywne brzmienie, które uzyskał z Berliner Philharmoniker.
Podobnie masywne brzmienie cechuje nagranie Herberta von Karajana z Wiener Philharmoniker. Nie usłyszycie tu żadnych detali faktury poza najbardziej oczywistymi liniami melodycznymi. Jedyny nie nazbyt oczywisty detal, który rzeczywiście zwraca uwagę, to partia kotłów – wyraźnie je tutaj słychać, a mają dużo do pogrania. Posłuchajcie jak brzmią w czwartej części symfonii:
Broni się część druga – zagrana z wyczuciem i naturalnie, z bardzo ładnie wydobytym pizzicato kontrabasów:
Pozostałe jednak zwyczajnie nudzą. Austriacki dyrygent uparł się, aby dzieło Dvořáka zaprezentować w typowo romantycznym stylu – ciężko, niezgrabnie i cukierkowo. Przekonajcie się na własne uszy, jak bardzo traci na tym zakończenie pierwszej części:
Karajan zatarł wszystkie rytmy w trzeciej części, która jest niemożliwie wręcz wygładzona – trudno tam podsłuchać się jakiejkolwiek taneczności:
Podobna ospałość zabija całą spontaniczność i energię pierwszej i ostatniej części. Udało mi się znaleźć na Youtube koncertowe nagranie Karajana, które pochodzi z tych samych lat, co rejestracja z krążka. Posłuchałem fragmentów – interpretacja jest praktycznie identyczna. Słuchajcie na własną odpowiedzialność…
Herbert von Karajan, Wiener Philharmoniker, 1985, I – 10:00, II – 12:26, III – 8:35, IV – 11:24 [42:25], Deutsche Grammophon
Samo nagranie trafiło zaś na Spotify:
Nieco mniej przesłodzone jest wcześniejsze nagranie Karajana, tym razem z Berliner Philharmoniker, jednak również tutaj daje się odczuć wygładzenia konturów i zbyt małe przywiązanie do rytmiki.
Posłuchajcie na początek fragmentu wstępu do pierwszej części:
Temat trzeci nadal czułostkowy i sentymentalny:
Miło brzmi w tym wykonaniu część druga:
Również poszczególne detale w innych częściach brzmią dobrze, jednak ogólnie nie jest to rejestracja, która mogłaby zafrapować zaangażowaniem i entuzjazmem wykonawców. Brak rozmachu daje się odczuć zwłaszcza w grze sekcji blachy, która jest grzeczna i przytłumiona. Posłuchajcie fragmentu czwartej części:
Herbert von Karajan, Berliner Philharmoniker, 1964, I – 9:15, II – 13:10, III – 8:10, IV – 11:10 [41:55], Deutsche Grammophon
Z Wiener Philharmoniker dokonał swojego nagrania Lorin Maazel. Bardzo nierówna rzecz. Irytuje płaski dźwięk, tak samo płaska dynamika i poczucie braku entuzjazmu, jaki bije z gry orkiestry. Podoba się za to dobre zbalansowanie wszystkich sekcji i wartkie tempo, w jakim Maazel prowadzi trzecią i czwartą część. Pomimo tego trudno nazwać jego nagranie więcej niż poprawnym. Czegoś brakuje, a okazjonalne zrywy nie są w stanie powstrzymać ziewnięć, które towarzyszyły mi podczas słuchania. Wiedeńczycy chyba też byli znudzeni. Dyrygent gra powtórkę ekspozycji w pierwszej części, czym ładnie podkreśla strukturę tej części. To chyba odpowiednie słowo, żeby podsumować całe to nagranie – ładne. I tyle.
Posłuchajcie fragmentu pierwszej części:
Ponownie fragment z trzecim tematem, wzięty z zakończenia tej samej części, wykonywanym tu wolniej niż u Karajana:
Tak brzmi drugi temat drugiej części:
Fragment Scherza – poukładany, ładny, ale jakiś pusty i bez energii:
Mam dla Was jeszcze fragment z zakończenia czwartej części, jeden z tych momentów w których Maazel wykrzesał z Wiedeńczyków odrobinę energii:
Lorin Maazel, Wiener Philharmoniker, 1982, I – 11:43 [P], II – 11:48, III – 7:24, IV – 10:53 [41:48], Deutsche Grammophon
Mocno rozczarowuje również rejestracja Arturo Toscaniniego z NBC Symphony Orchestra. Włoski dyrygent kieruje swoją orkiestrę w blady i bezduszny sposób. Tempa od szybkich do bardzo szybkich, a jednak energii i ekscytacji brak, pozostaje za to wrażenie przeforsowania. Nie znam niestety innych nagrań tej symfonii pod batutą Toscaniniego, ale to brzmi tak, jakby dyrygent nie darzył symfonii Dvořáka zbytnią sympatią. Podobać się może świetna, ostra i szorstka artykulacja smyczków w Scherzo, ale to wszystko. Nie ma w tym nagraniu żadnego ciepła, liryzmu czy empatii dla wykonywanej muzyki, jest tylko zimna rąbanka bez chwili refleksji.
Posłuchajcie ponownie trzeciego tematu, który pojawił się przed chwilą w przykładach do nagrań Karajana i Maazela. Tym razem jest zagrany szybko, bez żadnych kiczowatych efektów:
Fragment z zakończenia drugiej części, potraktowany lakonicznie:
Posłuchajcie smyczków w Scherzo, o których wspominałem przed chwilą:
To początek czwartej części, sztywny, ostry, bez wyrazu:
I jeszcze samo zakończenie, utrzymane w konsekwentnie powolnym tempie, bez przyspieszania zapisanego w partyturze:
Arturo Toscanini, NBC Symphony Orchestra, 1953, I – 8:33, II – 10:36, III – 7:26, IV – 10:14 [36:49], RCA
Bardzo zdyscyplinowane jest brzmienie amsterdamskiej Concertgebouw Orchestra grającej pod batutą Willema Mengelberga. Jednakże Holender wnosi do swojej interpretacji pierwiastek ciepła i liryzmu, co odbija się zwłaszcza na drugiej części, niezwykle bogatej w vibrato i portamento. Nadaje jej to staroświeckie brzmienie, dzięki wartkiemu tempu pozbawione jednak nadmiernej czułostkowości. Posłuchajmy na początek fragmentu drugiej części, zagranego przez smyczki pełnym, ekspresyjnym dźwiękiem:
W ogóle tempa są w wykonaniu Holendra szybkie i choć daleko mu do metronomiczności Toscaniniego – zadają kłam opinii Mengelberga jako dyrygenta samowolnego i ekscentrycznego. Nawet drugi i trzeci temat pierwszej części, pomimo odczuwalnego zwolnienia – nie tracą impetu. Posłuchajcie trzeciego tematu – kiedy wprowadza go flet, tempo jest umiarkowane, ale kiedy przejmują go smyczki, robią to w zdecydowany i zadziorny sposób:
Również oba tria w trzeciej części grane są wolniej niż początek, ale holenderski maestro wprowadza te zmiany ze smakiem i umiarkowaniem. Posłuchajcie, jak leniwie brzmi pierwsze trio:
Posłuchajcie jak ostro brzmią smyczki w finale, jak ostre i zdecydowane są akordy blachy:
Mengelberg jako jeden z nielicznych dyrygentów zwraca tak baczną uwagę na przyspieszenie tempa pod koniec czwartej części – od Meno mosso e maestoso do Allegro con fuoco:
Podziw budzi świetny balans pomiędzy grupami orkiestry i rewelacyjna gra wszystkich sekcji. Jakość dźwięku, jak na początek lat 40., jest rewelacyjna! Prawdziwy popis wirtuozerii i muzykalności w starym, dobrym stylu. Bardzo lubię wracać do tego nagrania.
Willem Mengelberg, Concertgebouw Orchestra, 1941, I – 8:30, II – 12:52, III – 7:22, IV – 10:22 [39:16], Teldec
Jeśli już mowa o ekscentrykach – nie może wśród nich zabraknąć Leopolda Stokowskiego i jego nagrań symfonii czeskiego kompozytora. Amerykański dyrygent nagrał utwór Dvořáka co najmniej siedem razy (!). Miałem okazję słuchać jednego z wczesnych nagrań, z 1934 roku, ale kiepski dźwięk przeszkodził mi w pełnym skupieniu się na interpretacji Stokowskiego, jakkolwiek dało się usłyszeć, że to nagranie wartkie i dynamiczne. Na Youtube można posłuchać pierwszej i ostatniej części:
Leopold Stokowski, Philadelphia Orchestra, 1934, Andante
W 1940 roku Stokowski nagrał symfonię z utworzoną przez siebie All American Youth Orchestra. To piorunująca interpretacja. Orkiestra jest amerykańska i rzeczywiście panuje tu wolna amerykanka – w kwestii doboru temp, frazowania, dynamiki i ekspresji. To arcyromantyczne, gwałtowne, dzikie i ekstremalnie dramatyczne nagranie. Młodzi wykonawcy dali się porwać Stokowskiemu i jego wizji. Zawsze oszałamia mnie to, co wykonawcy zrobili z utworem, który niby dobrze znałem, a który brzmi tutaj tak świeżo. Posłuchajcie fragmentu pierwszej części, tego samego, którego mogliście przed chwilą posłuchać w wykonaniu Maazela. Różnica jest gigantyczna:
Kulminację tej części Stokowski wziął w absolutnie zawrotnym tempie:
Posłuchajcie ciepłego, pełnego i jedwabiście miękkiego śpiewu smyczków w Largo, ale zwróćcie uwagę, że energii jest tu momentami wręcz za dużo:
Scherzo jest demoniczne w wyrazie, z tymi samymi smyczkami grającymi pewnie, dźwiękiem ostrym jak brzytwa. Zwróćcie uwagę, że smyczki grają akompaniament nie normalnie – smyczkiem (arco), ale uderzając drzewcem o struny (col legno):
Intrygująco rozpoczyna Stokowski ostatnią część, kompletnie inaczej niż Toscanini. W pierwszych trzech taktach pierwszy dźwięk (h) charakterystycznego motywu jest grany crescendo i odrobinę przeciągnięty, a drugi (c) grany ostro i krótko:
Tempa zmieniają się co kilka taktów i nie są to zmiany subtelne – Stokowski potrafi prawie całkowicie zatrzymać orkiestrę i rozpędzić ją do zawrotnej prędkości w kilka chwil. Ostra jazda bez trzymanki i jedno z moich ulubionych nagrań.
Leopold Stokowski, All American Youth Orchestra, 1940, I – 8:40, II – 14:15, III – 7:10, IV – 11:25 [41:30], Music&Arts
Równie intrygujące jest kolejne nagranie Stokowskiego z drugiej połowy lat 40. Interpretacja jest dość podobna, ale nie tak dzika i gwałtowna jak w nagraniu z AAYO. Dźwięk jest o wiele lepszy, co pozwala cieszyć się żywym, ciepłym i ekspresyjnym brzmieniem. Zwracają uwagę fenomenalne smyczki – zwłaszcza ich szorstka i ostra gra w trzeciej części. Czwarta część rozpoczyna się bardzo powoli, od majestatycznej (pretensjonalnej?) prezentacji głównego tematu. Całe szczęście akcja szybko się rozkręca a wysoki poziom napięcia utrzymuje się już do ekscytującego finału. Czeka Was tu jedno z najbardziej piorunujących zakończeń tej symfonii jakie tylko można usłyszeć. Miałem z tego nagrania dużo frajdy.
Leopold Stokowski, Leopold Stokowski Symphony Orchestra, 1947, I – 8:46, II – 13:45, III – 7:49, IV – 11:43 [42:43], Cala
Ostatnia rejestracja, z New Philharmonia Orchestra, pochodzi z 1973 roku. 91-letni Stokowski ponownie prowadzi dzieło Dvořáka w sposób romantyczny, ale bardziej miękko niż poprzednio. Dużo tu emfatycznych zwolnień, kontrastów tempa i nastroju. Pomimo wieku dyrygent kieruje orkiestrą w charyzmatyczny sposób, z pazurem i zacięciem. Rewelacyjnie brzmi druga część – bardzo bogata i ciepła w brzmieniu. Stokowski lubuje się w rozlewnych kantylenach, co niektórym fragmentom (jak zakończenie pierwszej części) odbiera ostrość brzmienia, ale dyrygenta akcentowanie rytmiki za bardzo tu nie interesowało. Interesowało go za to (i to we wszystkich wersjach, jakie słyszałem) dłubanie przy tempach i orkiestracji, a efekty są dyskusyjne – zwolnienia tempa w triach trzeciej części sprawia, że fragmenty te brzmią bardzo marzycielsko – lub, jak kto woli – ospale:
Jednak zakończenie jest jak trza, ostre i wyraziste. Zwróćcie uwagę, jak bardzo przeciągnął Stokowski dźwięki smyczków:
Również finał wykonywany jest dość powoli, jednak tutaj efekt jest udany, a muzyka brzmi patetycznie i bardzo monumentalnie. Jeśli zaś idzie o zmiany orkiestracji – czego w tych nagraniach nie ma! Są dodane tryle waltorni w zakończeniu pierwszej części:
W zakończeniu drugiej – w partyturze Dvořáka widnieją długo trzymane dźwięki skrzypiec, a następnie dwa akordy kontrabasów. Tak to brzmi w każdym wykonaniu, tu u Maazela:
U Stokowskiego kontrabasy podłożone są od razu pod przeciągnięte dźwięki skrzypiec:
W czwartej części dyrygent dodał perkusję – talerze i tam-tam:
Na pewno nie są to wersje na pierwszy raz, ale dla obeznanych z utworem czeskiego kompozytora mogą być fascynującą alternatywą. To konkretne nagranie zawsze wydawało mi się nierówne – raz pazurzaste, raz wygładzone ponad wszelką miarę. Również orkiestra nie gra momentami zbyt precyzyjnie. Zawsze wydaje mi się, że Stokowski w swoich wykonaniach przesadza, ale irytują i fascynują jednocześnie.
Leopold Stokowski, New Philharmonia Orchestra, 1973, I – 9:50, II – 14:15, III – 6:51 [S], IV – 12:34 [43:30], RCA
Otto Klemperer nie jest dyrygentem, którego kojarzy się z muzyką Dvořáka. Wiąże się go raczej z wykonaniami symfonii Gustawa Mahlera czy Johannesa Brahmsa, dlatego też istnienie jego nagrania było dla mnie dużym zaskoczeniem, podobnie jak sama interpretacja, która jest bardzo… nieoczywista. Na początku odrzuciło mnie to, co dyrygent zrobił z tym utworem. Ale potem wróciłem do tego nagrania i… spodobało mi się. Potem wróciłem i posłuchałem jeszcze raz. I trafiło do mnie to co się tam dzieje. Nie dla Klemperera szafowanie tanim efekciarstwem, podkręcanie tempa i dynamiki. To bardzo intelektualna wizja symfonii Dvořáka. Niemiecki dyrygent buduje tu napięcie w bardzo ciekawy sposób – poprzez uwypuklanie detali struktury, a nie poprzez sterowanie dynamiką i tempem. Tempa zresztą są tu bardzo powolne, co może niektórych odrzucić, ale Klemperer rekompensuje powolność niesamowitym wyczuciem detali. Na światło wychodzą rzeczy, których w innych nagraniach nie słychać w ogóle, zwłaszcza w partii drewna. Intrygujące nagranie. Nie dla mogę go polecić każdemu, ale tym ciekawym i otwartym – jak najbardziej.
Posłuchajcie przejścia od wstępu do tematu pierwszego w pierwszej części:
Jeszcze jeden fragment tej części. Posłuchajcie i zwróćcie uwagę na krystalicznie czysty dźwięk i poziom detali. Klemperer musiał mieć chyba rentgen w uszach:
Mam dla Was jeszcze stylizację jiga z drugiej części, do porównania z Kubelikiem. Jak na mój gust – Klemperer jest dużo lepszy:
Zakończenie trzeciej części nie jest zbyt udane. Za wolne i za mało ogniste:
Również finał mnie nie przekonał, pomimo tego, że również tu usłyszycie rzeczy, o których w innych wykonaniach można jedynie pomarzyć:
Otto Klemperer, Philharmonia Orchestra, 1961, I – 12:37 [P], II – 12:07, III – 8:33, IV – 12:17 [45:34], Warner
Riccardo Muti nagrał swoją wersję z New Philharmonia Orchestra. Nie ma w tej interpretacji nic złego, ale nie ma też nic porywającego. Gra orkiestry – bardzo dobra, Largo płynne i śpiewne, także dźwięk jest dobry. Czuć jednak, że Muti nie miał w tej muzyce nic do powiedzenia. Nagranie zrobił, bo tego kontrakt wymagał. I tyle. Ta interpretacja to, jak to mówią Angole, nonhappening.
Riccardo Muti, New Philharmonia Orchestra, 1976, I – 12:00, II – 11:10, III – 7:41, IV – 10:47 [41:42], Warner