IX Symfonia e-moll op. 95 Z Nowego Świata Antonina Dvořáka to najbardziej znana ze znanych i lubianych kompozycji tego kompozytora. Wydaje się tak popularna i tak oczywista, że nie ma się co nad nią zastanawiać. Nie ma chyba na tym świecie laika (o profesjonalistach nie mówię), który nie znałby tematu rożka angielskiego ze słynnego Largo czy głównego tematu czwartej części. To, że Dvořák napisał symfonię podczas pobytu w USA i że miała być jego autorską wizją muzyki amerykańskiej – również wydaje się oczywiste. Dyskusyjne pozostało jednak to, na ile owa „nowoświatowość” była rdzennie amerykańska. Bardzo dowcipnie i wnikliwie podsumował to swojego czasu Leonard Bernstein, tłumacząc, dlaczego wszystkie te prymitywizmy – modalizmy i pentatoniki, a także synkopy i rytmy lombardzkie, mało mają tak naprawdę wspólnego z Ameryką i jej kulturą. Posłuchacie koniecznie tego omówienia, przyda się w dalszym toku lektury:
Fascynujące jest w tym utworze kompletnie co innego – to, jak bardzo przyzwyczailiśmy się słyszeć symfonię Dvořáka bez wnikania w to, co tak naprawdę widnieje w partyturze. Stała się dla nas tak bardzo oczywista i tak bardzo nas rozleniwiła, że przestaliśmy zadawać sobie pytanie, jak tak naprawdę może, czy też powinna, brzmieć. Tymczasem słuchanie większości wykonań razem z partyturą prowadzi do zaskakujących wniosków. Otóż niektóre aspekty utworu są w większości przypadków nagminnie ignorowane, a przyzwyczajenie wykonawców i konwencje doprowadziły do zniekształcenia obrazu tego utworu.
Przyzwyczailiśmy się w zasadzie do tego, że pierwsza część ma wolny wstęp (Adagio), po którym następuje żywa część zasadnicza w tempie Allegro molto, w której pojawiają się trzy tematy, które zwykle stopniowo zwalniają, aż do sielankowo traktowanego tematu trzeciego, wykonywanego przez flet. Czy takie zwolnienie jest czymś uzasadnione? Na pewno nie partyturą! Dvořák oznaczył tam tylko dwa tempa – Adagio i Allegro molto, i nigdzie indziej nie ma żadnego accelerando (przyspieszenie) ani ritardando (zwolnienie). Nie znaczy to oczywiście, by kompozytor chciał, aby cała część wykonywana była w mechaniczny sposób, bez absolutnie żadnych zwolnień czy przyspieszeń, ale raczej chodziło mu o podkreślenie rytmicznej pulsacji, która nie pozwala akcji zatrzymać się ani na chwilę. Dla porównania – w drugiej części tempo zmienia się siedem razy, w trzeciej – trzy razy. Tempo zasadnicze finału – Allegro con fuoco – zmienia się pięć razy. Intrygujące jest zwłaszcza przejście od Meno mosso e maestoso (dosłownie: mnie ruchu) do Allegro con fuoco (szybko i wybuchowo) pod sam koniec całej symfonii. Intrygujące dlatego, że zostało zauważone tylko w dwóch wykonaniach, które usłyszałem! Reszta dyrygentów rozciąga to Maestoso na resztę zakończenia, całkowicie ignorując życzenie Dvořáka, który chciał zakończyć symfonię w szybkim tempie.
Również kwestia balansu pomiędzy grupami instrumentów jest w większości wykonań dyskusyjna. Prymat mają smyczki, które snują rozlewne kantyleny, a że kompozytor wpisał w partii drewna jakieś solo? To się wytnie… Wybaczcie, Czytelnicy, ten sarkazm, ale faktura tego utworu jest naprawdę bardziej wyrafinowana i ciekawsza, niż się powszechnie myśli. Wiele takich solówek drewna i blachy przewija się zwłaszcza przez pierwszą i czwartą część. Weźmy dla przykładu drugi temat pierwszej części – grają go flet (w dynamice p) i obój (w dynamice pp), a oprócz tego słychać jeszcze dźwięk d2 wykonywany przez pierwsze skrzypce i tremolo (dźwięk d1) drugich skrzypiec, wykonywane ppp. Oprócz tego mamy jeszcze powtarzany przez osiem taktów dźwięk e1 waltorni wykonywany pp i oznaczony dodatkowo jako solo! Tymczasem nie usłyszałem tej solówki w żadnym z wykonań, które słyszałem. A pomyśleć, ile taki powtarzany dźwięk mógłby dodać, podkreślając prymitywny charakter tego tematu – bo przecież konwencjonalnej harmonizacji tam nie ma… Takich detali jest dużo więcej, ale aby nie pozostawiać czytelnika z wrażeniem, że nie ma czego słuchać – przyjrzyjmy się najciekawszym rejestracjom tej symfonii.
Václav Talich to prawdziwa legenda czeskiej dyrygentury. Miałem okazję poznać nagranie studyjne tego dyrygenta z Czech Philharmonic Orchestra. Jakie były moje wrażenia? Bardzo podobała mi się barwa drewna i przywiązanie przez dyrygenta (i zapewne reżyserów dźwięku) wagi do równowagi pomiędzy sekcjami orkiestry. Pięknie brzmią tryle drewna w trzeciej części. Niestety odbywa się to kosztem spontaniczności i energii. Interpretacja Talicha wydała mi się bardzo obiektywna – grzeczna i poprawna. Po wysłuchaniu płyty ma się ochotę powiedzieć: dobra robota. Wszystko jest na swoim miejscu, ale jakoś nie korci, żeby do tej rejestracji wrócić. A szkoda… Ciekaw jestem, jak wypadają inne nagrania tego dyrygenta, zwłaszcza koncertowe.
Posłuchajmy kilku fragmentów. Najpierw część pierwsza, przejście od wstępu do pierwszego tematu:
Tutaj mam dla Was zakończenia tej samej części. Wszystko jest na swoim miejscu, dobrze ułożone, ale niespecjalnie emocjonujące:
Fragment słynnego Largo z solówką rożka angielskiego. Zwraca uwagę barwa brzmienia drewna:
Drewno zwraca na siebie uwagę również w trzeciej części. Posłuchajcie klarnetów w tle, nadają muzyce dużo charakteru:
A to już fragment finału, główny temat grany przez smyczki. Grzeczny i mało temperamentny:
Václav Talich, Czech Philharmonic Orchestra, 1949/1950, I – 9:18, II – 12:47, III – 8:09, IV – 11:26 [41:40] Supraphon
Z koncertu pochodzi za to nagranie Karela Ančerla, w którym również dyryguje Czech Philharmonic Orchestra. Interpretacja szybka i zwięzła, pełna przy tym energii, entuzjazmu i dyscypliny. Wyróżnia się druga część, wykonana niezwykle lakonicznie, przez co traci swój zwyczajowy melancholijny posmak. Nic w tym jednak złego – zyskuje bowiem na płynności i nie wlecze się, jak to się czasami dzieje. Posłuchajcie marszowego trzeciego tematu:
Część trzecia również jest potraktowana lekko, w czwartej za to bardzo podkreślona jest sekcja blachy (nie wiem nawet, czy nie za bardzo i czy to nie kwestia akustyki sali). Tempo jest tu bardzo wartkie przez cały czas, a gra orkiestry znakomita – ostra i absolutnie pozbawiona sentymentalizmu. Posłuchajcie fragmentu finału:
Karel Ančerl, Czech Philharmonic Orchestra, 1958, I – 8:47, II – 10:25, III – 7:34, IV – 11:01 [37:47] Ermitage
Bardzo znane jest nagranie Rafaela Kubelika z Berliner Philharmoniker. Przez wiele lat uchodziło wręcz za wzorcowe. Niestety – nie przypadło mi do gustu. Dźwięk Berlińczyków jest nieprzyjemnie zbity, masywny i rażąco mało selektywny, przez co da się wychwycić tylko to, co dzieje się na pierwszym planie. Detale, nawet w partii blachy, gdzieś giną. Razi również brak przywiązania do artykulacji we wszystkich sekcjach, przez co muzyka traci na zadziorności i charakterze. Przyjemnie brzmi Scherzo, a zmiany tempa i nastroju pomiędzy poszczególnymi sekcjami są bardzo dobrze uchwycone. Muzyka płynie lekko i bez żadnego zmanierowania. Jednak to tylko łyżka miodu w beczce dziegciu. Interpretacja Kubelika – płaska i masywna, nie wyróżnia się niczym szczególnym.
Tak brzmi temat trzeci pierwszej części, utrzymany w zwyczajowym powolnym tempie:
Proponuję posłuchać zakończenia pierwszej części i porównać z interpretacją Talicha. Szczerze? Mnie nie podoba się ani jedna ani druga wersja. Kubelik jest powolny i ociężały:
Podobnie masywne są kulminacje w drugiej części. Posłuchajcie czwartego tematu, stylizacji jiga:
Bardzo dobrze brzmi pierwsze trio w trzeciej części, stylizacja tańców czeskich:
Ale finał ponownie jest przytłaczająco ciężki:
Rafael Kubelik, Berliner Philharmoniker, 1972, I – 9:27, II – 13:02, III – 8:04, IV – 11:47 [42:20] Deutsche Grammophon
To tyle, jeśli chodzi o nagrania dyrygentów czeskich. Za tydzień będzie bardziej różnorodnie, jeśli chodzi o narodowość wykonawców. Czeka nas kilka zaskoczeń – niektóre bardzo miłe, inne nie za bardzo. Do zobaczenia! 😉