Trzecią część spotkań z IX Symfonią Dvořáka czas zacząć 😉 Dotarłem tym razem do nagrania George’a Szella, Paavo Järviego, dwóch dość podobnych i jednakowo emocjonujących nagrań Constantina Silvestriego oraz trzech kompletnie od siebie różnych, bardzo indywidualnych nagrań Leonarda Bernsteina. Wysłuchałem też nagrania mało znanego austriackiego dyrygenta – Oswalda Kabasty, który ze względu na dziejowe zawirowania i powiązania z nazistowskim reżimem jest obecnie prawie całkowicie zapomniany.
Zacznijmy jednak od George’a Szella i Cleveland Orchestra. To interpretacja bardzo zdyscyplinowana i pozbawiona większych sentymentów, zagrana i nagrana bardzo dobrze. Miałem jednak problemy, żeby głębiej zaangażować się w wizję węgierskiego dyrygenta. Jego wykonanie wydało mi się, pomimo świetnej gry orkiestry, bezduszne i bezosobowe. Ale dyscyplina też jest w cenie, a tempo jest wartkie przez cały czas. Ale jakoś mnie nie korci, żeby wrócić i posmakować tej interpretacji. Za zimna, za mało ognia.
Posłuchajcie fragmentu pierwszej części (wcześniej umieściłem go przy okazji nagrań Maazela i Stokowskiego):
A taki jest początek trzeciej części:
George Szell, Cleveland Orchestra, 1959, I – 8:40, II – 12:10, III – 7:52, IV – 10:54 [39:36], Sony
Intrygujące jest nagranie Paavo Järviego z Royal Philharmonic Orchestra. Jest ogromnie zróżnicowane pod względem tempa i ekspresji. Sam początek symfonii jest bardzo powolny, pierwsza kulminacja ze świetnie podkreślonymi kotłami całkowicie zmienia jednak nastrój:
To co dzieje się potem to istny żywioł – świetnie się słucha takiego grania i tak ciekawej i bogatej interpretacji. Jednak pomysły estońskiego dyrygenta zbaczają momentami w kierunku zwyczajowych zwolnień. Posłuchajcie drugiego tematu:
Część druga również zagrana jest bardzo powoli, medytacyjnie i melancholijnie. Przygotowałem dla Was fragment z drugim tematem, który wcześnie umieściłem przy okazji omawiania interpretacji Maazela:
W trzeciej części Jarvi świetnie wydobył partie klarnetów i kotłów:
W finale dyrygent postawił na kontrasty i każda zmiana tempa i nastroju jest silnie podkreślona. Järvi, podobnie jak Mengelberg, zauważa kontrasty temp w zakończeniu:
Moje wrażenia? Świetna, bardzo wnikliwa i angażująca interpretacja!
Paavo Järvi, Royal Philharmonic Orchestra, I – 13:10 [P], II – 15:21, III – 7:33, IV – 11:15 [47:19] Brillant Classics
Constantin Silvestri pozostawił po sobie dwa nagrania, oba z Orchestre National de la Radiodiffusion Francaise. Późniejsze, rocznik 1959, jest absolutnie romantyczne w najlepszym tego słowa znaczeniu. Świetnie skontrastowane, pełnokrwiste, brzmi mocno, pewnie i zdecydowanie, wciągając w słuchanie z niesłuchaną mocą. Ogromna dawka emocji i ani grama sentymentalizmu! Część pierwsza jest grana w konsekwentnie szybkich tempach, co nadaje jej dużo wigoru i energii. Posłuchajcie drugiego tematu, którego przed chwilą mogliście wysłuchać w interpretacji Järviego:
Jeszcze jeden fragment tej części, również zagrany szybko i z pazurem:
W części drugiej zachwyca przepiękna barwa brzmienia drewna:
Posłuchajcie, jak ostro i z wigorem brzmi trzecia część:
Nie znajduję słów, żeby opisać, z jakim entuzjazmem, energią i spontanicznością Silvestri traktuje finał – to – trzeba po prostu usłyszeć (ten sam fragment był wcześniej w interpretacji Talicha):
Cała symfonia tak brzmi. Wrażenia dopełnia wirtuozowska gra francuskiej orkiestry i jej wyrazista artykulacja, ostra jak brzytwa. Genialne rozłożone akcenty. Również akustyka sali, z dość długim pogłosem, dodaje swoje trzy grosze. Oszałamiająca interpretacja!
Constantin Silvestri, Orchestre National de la Radiodiffusion Francaise, 1959, I – 8:56, II – 13:38, III – 8:07, IV – 11:00 [41:41], Warner
Pierwsze nagranie Silvestriego, rocznik 1957, jest równie energiczne i efektowne. Posłuchajcie przejścia od wstępu do tematu pierwszego:
Szybko zagrana jest druga część, przez co brzmi bardzo płynnie i mało sentymentalnie. Świetny, trafiony pomysł! Posłuchajcie dokładnie tego samego fragmentu, co w poprzednim nagraniu:
Scherzo i finał zagrane szybko i z pazurem, dość podobnie jak w następnym nagraniu. Posłuchajcie fragmentu trzeciej części, ten sam fragment był wcześniej do posłuchania w interpretacji Talicha:
A to już fragment finału, ten sam, jaki wcześniej umieściłem w wykonaniu Klemperera:
Jedyne wyraziste różnice pomiędzy interpretacjami to tempo drugiej części i, jak mi się zdaje, również sposób, w jaki Silvestri buduje formę w pierwszej części. W nagraniu z 1959 roku poziom adrenaliny podnosi się dużo szybciej, a szybkie tempo jest utrzymywane bardziej konsekwentnie. Oba nagrania znalazły się w boxie, którego okładkę załączyłem powyżej.
Constantin Silvestri, Orchestre National de la Radiodiffusion Francaise, 1957, I – 8:52, II – 11:46, III – 7:40, IV – 10:39 [38:57], Warner
Leonard Bernstein nagrał symfonię Dvořáka trzykrotnie, a rezultat był za każdym razem skrajnie odmienny. Pierwsze nagranie, z New York Philharmonic, pochodzi z 1953 roku. Przyjemnie się go słucha – to energiczna interpretacja, jednakże entuzjazm góruje tu nad starannością w cyzelowaniu detali. Blacha momentami kryje zarówno smyczki, jak i drewno, ma też na dodatek jaskrawą, krzykliwą barwę, która nieprzyjemnie wwierca się w uszy. Słychać, że Bernstein dużą rolę przywiązuje do podkreślenia rytmiki, a to na pewno należy zaliczyć a plus. Dobre nagranie, ale niedojrzałe i niedopracowane. Posłuchajcie fragmentu drugiej części (do porównania z Kubelikiem i Klempererem):
Jeszcze krótki fragment ostatniej części:
Leonard Bernstein, New York Philharmonic Orchestra, 1953, I – 8:51, II – 13:32, III – 7:15, IV – 11:32 [41:10], Deutsche Grammophon
Druga rejestracja, również z New York Philharmonic, uderza naturalnością i płynnością narracji, a także ciepłym i bezpośrednim dźwiękiem. Dyrygent świetnie rozplanował pierwszą część, uwzględnił powtórkę ekspozycji, a także całkowicie (podobnie jak Silvestri) zrezygnował ze zmiany tempa przy drugim i trzecim temacie. Posłuchajcie przejścia od wstępu do ekspozycji:
A to już temat drugi, tempo podobne jak u Silvestriego, ale gra orkiestry zupełnie inna:
Zakończenie pierwszej części powala żywym tempem, wyrazistością i entuzjazmem:
Largo zagrane jest wolno, ale z dużym wyczuciem, a kulminacje budowane są w przepiękny sposób:
Na pierwszy rzut ucha szokować może absolutnie zawrotne tempo, w jakim Bernstein kieruje Scherzo. Ale w tym szaleństwie jest metoda – na pierwszy plan znowu wychodzi rytm, a muzyka nabiera niezwykłej witalności. Posłuchajcie pierwszego tria, którego wcześniej mogliście posłuchać w wykonaniu Mengelberga i Karajana:
A tak brzmi zakończenie tej części:
Również finał nie zawodzi oczekiwań i pieści uszy niezwykłym dynamizmem i selektywnością brzmienia:
Leonard Bernstein, New York Philharmonic, 1962, I – 11:03 [P], II – 14:41, III – 6:31, IV – 11:07 [43:22], Sony
Ale to trzecie nagranie, z koncertu w Paryżu z Israel Philharmonic Orchestra, jest najbardziej niezwykłe. Bernstein gruntownie przemyślał swoją koncepcję symfonii i zaprezentował ją w niezwykły sposób – kusi mnie, żeby użyć określenia „romantyczny”, ale tym razem to nie wystarcza. Najlepiej będzie nazwać to wykonanie „epickim”. Pełno tu patosu i emfatycznych gestów. Tu liczy się każda nuta. Część pierwsza jest powolna, a już nawet bardzo powolny jest wstęp. Kiedy Bernstein przechodzi do Allegro molto tempo oczywiście przyspiesza, ale nie jest to gwałtowna zmiana, co akurat dobrze wpływa na formę – wykonanie jest spójne. Temat pierwszy brzmi potężnie i majestatycznie:
Równie imponujące jest zakończenie tej części:
Jeśli jednak słuchacz poczuje się zaskoczony pierwszą częścią, nie jest to w stanie nawet w części przygotować go na szok, jakiego dozna podczas słuchania Largo. Tempo jest tak wolne, że część, która zazwyczaj trwa 13 – 14 minut rozrasta się do ponad 18! Brzmienie orkiestry jest nadzwyczaj ekspresyjne i selektywne. Ale nie o samą selektywność tu idzie, a o siłę emocji, niezwykłą potęgę drzemiącą w skoncentrowanej grze orkiestry, w wygasających powoli frazach instrumentów, w niezwykłej ciszy, jaka czasem zapada… Posłuchajcie i porównajcie z Toscaninim:
Ciarki na plecach gwarantowane, a doświadczenia niezapomniane. Również totalnie inaczej brzmi Scherzo – zniknęła gdzieś radość rodem z czeskiego festynu, a zastąpiła ją nerwowość i demoniczna jakość gry. Ostro i niepokojąco brzmią krótkie i urywane frazy. Kiedy wraca materiał oznaczony jako in tempo – Bernstein zawsze zaczyna go bardzo powoli, całkowicie ignorując przy tym zalecane przez Dvořáka tempo, a potem stopniowo przyspiesza, aż do kulminacji:
Imponująco brzmi finał, a główny temat grany przez smyczki robi doprawdy niezapomniane wrażenie. Porównajcie z Talichem:
Każda najlżejsza zmiana tempa i nastroju jest uchwycona do perfekcji, a budowanie kulminacji w potędze brzmienia przypomina symfonie Mahlera. Nie sądzę, żeby Dvořák w ten sposób wyobrażał sobie swoją symfonię, ale wizja Bernsteina porywa, fascynuje i wciąga. Mam czasem wrażenie, że to właśnie on zszedł w swojej interpretacji najgłębiej. Po wysłuchaniu takiej interpretacji trzeba przez dłuższą chwilę dochodzić do siebie.
Leonard Bernstein, Israel Philharmonic Orchestra, 1986, I – 12:36 [P], II – 18:27, III – 7:05, IV – 12:23 [50:31], Deutsche Grammophon
Podobnie wstrząsające jest nagranie pochodzące ze skrajnie odmiennego źródła – z nazistowskich Niemiec. Oswalda Kabasty nagrał dzieło Dvořáka z Münchner Philharmoniker w 1944 roku. Interpretacja to gorąca, mocno skontrastowana, dzika i impulsywna. Impulsywna nawet tam, gdzie nie trzeba, co szkodzi kulminacjom w drugiej części, która poprowadzona jest bardzo żywo i szybko, pełnym dźwiękiem. Pierwsza część jest spójna, wciągająca i poprowadzona z ogromną charyzmą, co sprawia, że nawet zmiany tempa jakoś nie wadzą. Pasują! Podobnie wciągająca i rozwirowana jest część trzecia, a Kabasta ciekawie wyciąga tu również środkowe głosy. Dziwnie spokojnie rozpoczyna się czwarta część, jednakże również tutaj dyrygent prędko się rozkręca, co rusz zwalnia i przyspiesza, nie nudzi ani na moment. Zdarzają się tu fragmenty tak pełne adrenaliny, że aż zapierają dech w piersiach. Niezwykła to kreacja – gorąca i zaangażowana.Postać Kabasty – sympatyka nazistowskiego reżimu – nie może budzić sympatii. Nie czas to i miejsce, aby wgłębiać się w historyczne zaszłości, ale jakoś mi żal, że nie zostało po nim więcej nagrań.
Oswald Kabasta, Münchner Philharmoniker, 1944, I – 8:19, II – 11:21, III – 7:13, IV – 10:31 [37:24], Music&Arts
Czy jest coś, co może jeszcze zaskoczyć słuchacza w tej symfonii? O tak, poczekajcie tylko do następnego wpisu 😉 Będę omawiał też nagrania Polaków, którzy nagrali to dzieło – Rodzińskiego i Rowickiego. Do zobaczenia!