Morze. Trzy szkice symfoniczne (La mer, trois esquisses symphoniques pour orchestre) – tak zatytułował jeden ze swoich najbardziej znanych utworów Claude Debussy. Taki też właśnie jest charakter dzieła. Kompozytor nigdy nie jest w tym dziele dosłowny, raczej sugeruje pewne nastroje zamiast stawiać słuchacza przed jasno określonymi obrazami. Tytuły poszczególnych części dają wyobraźni duże pole do popisu:
- Od świtu do południa na morzu (De l’aube à midi sur la mer)
- Gra fal (Jeux de vagues)
- Rozmowa wiatru i morza (Dialogue du vent et de la mer)
O muzyce Debussy’ego całkiem słusznie zwykło się myśleć w kontekście muzycznego impresjonizmu. Pomijając wszelkie kwestie techniczne – impresjonizm kojarzy się z rozmarzeniem, z dominacją barwy nad rysunkiem, a także z brakiem jasno określonych konturów. Kusi aby tak samo myśleć o Morzu, aby odbierać je jako utwór rozmyty, być może niezbyt selektywny w brzmieniu, w którym barwy mieszają się ze sobą i tworzą masę, z której nie sposób wyłowić poszczególnych instrumentów.
Ale… Debussy umieścił na okładce pierwszego wydania partytury nie rozmyty obraz Renoira czy Moneta, ale grafikę Hokusai – przejrzystą, klarowną, z mocno zaznaczonymi liniami.
Oczywiście sam gest umieszczenia czegoś na okładce to za mało, żeby wyobrażać sobie, jak kompozytor mógł słyszeć swój własny utwór, ale pomocą w ustaleniu tego służy również partytura. Skład orkiestry potrzebny do wykonania Morza jest duży, ale kompozytor używa tego zespołu bardzo ekonomicznie. Poszczególne instrumenty zazwyczaj przerzucają się między sobą krótkimi, lapidarnymi motywami. Brak w Morzu długich, lejących się melodii, a jeśli już się pojawiają, to kompozytor zazwyczaj różnicuje kolejne ich odsłony. A to zmienia instrumentację, a to modyfikuje rytm. W partii smyczków dużo jest miejsc, w których jeden instrument gra solo, albo kilka spośród nich wydzielonych jest z całego zespołu. W niektórych miejscach Debussy rozbija tę sekcję nawet na dziewięć głosów, tworząc migotliwe, arabeskowe brzmienia. Kompozytor używa swojej orkiestrą z imponującą precyzją i wirtuozerią.
Jeśli zaś i te argumenty przemawiające za klarownością są niewystarczające – trzeba odwołać się do wczesnych nagrań. Morze nagrało wielu wybitnych dyrygentów, którzy znali kompozytora i pracowali z nim. Piero Coppola, Arturo Toscanini, Ernest Ansermet czy Pierre Monteux – wszyscy ci artyści doskonale wiedzieli, jak należy wykonywać muzykę tego kompozytora. Monteux grał na altówce w wykonaniu Morza, którym dyrygował Debussy. Z jego wspomnień jasno wynika, że twórca nie był urodzonym mistrzem batuty, a jego sposób dyrygowania własnej muzyki był sztywny i pedantyczny. Wiadomo także że twórca ten nie cierpiał wykonawców nie przywiązujących wagi do detali i rozmywających jego utwory. Wszystkie nagrania pod batutą dyrygentów znających kompozytora są dość podobne – szybkie (Coppola uwinął się z Morzem w 20 minut), selektywne i podkreślające w zdecydowany sposób poszczególne linie melodyczne i rytmy.
Pierwsze nagranie Morza powstało tylko kilkanaście lat po śmierci Debussy’ego. Palma pierwszeństwa przypada Piero Coppoli i Orchestre de la Société des Concerts du Conservatoire. Zarejestrowali oni ten utwór w 1928 i ponownie w 1932 roku. Miałem przyjemność słuchać drugiego z tych nagrań w dobrym remasteringu firmy Dutton. A zatem dyrygent, który miał styczność z Debussy’m, francuska orkiestra i historyczne nagranie. Interpretację wyróżniają przede wszystkim ekspresowe tempa. Niewiele tu miejsc, w których słuchacz może się wyciszyć. Narracja jest wartka, jednak muzyka płynie naturalnie i bez żadnego zmanierowania. Nie uświadczymy tu wielu kontrastów agogicznych, a w słuchaniu przeszkadzać będzie dźwięk, który niestety nie jest najlepszy. Ginie wiele detali, a brzmienia harf należy się w zasadzie domyślać, bo na nagraniu nie słychać ich praktycznie w ogóle. Kulminacje są przesterowane, mało selektywne, a dynamika ucięta w irytujący sposób. Czy mogę z czystym sumieniem polecić nagranie Coppoli? Tak, ale tylko fanom nagrań historycznych, ewentualnie tym, którzy za wszelką cenę chcą usłyszeć najstarsze nagranie tego utworu.
Nie chciałbym jednak pozostać gołosłowny, opisując to wykonanie. Posłuchajmy fragmentu pierwszej części. Zwróćcie uwagę, jak szybko i lakonicznie Coppola rozprawia się z kulminacją:
Równie lakoniczny fragment Gry fal:
Ostatnie takty ostatniej części. Wartkie tempo świetnie tu pasuje, ale jakość dźwięku pozostawia wiele do życzenia:
Wydaje mi się, że podczas remasteringu dołożono tu pogłos. Zupełnie niepotrzebnie.
Piero Coppola, Orchestre de la Société des Concerts du Conservatoire, 1932, 20:43, Dutton
Ernest Ansermet w nagraniu z 1947 roku pozostawił interpretację lekką, zwiewną, pozbawioną większych kontrastów i sentymentalizmu, utrzymaną w szybkich tempach i… odrobinę za mało zaangażowaną i wyzutą z dramatyzmu. Nastroje kompozycji Debussy’ego są tu raczej zasugerowane niż określone wprost. Czy w opanowaniu Ansermeta jest coś złego? Osobiście czułem się nim znudzony. Oto zakończenie pierwszej części:
Posłuchajcie też melodii drewna z trzeciej części:
Ernest Ansermet, Orchestre de la Suisse Romande, 1947, 21:49, Cascavelle
Ostatnie z nagrań Ansermeta, zarejestrowane w 1964 roku, także budzi mieszane uczucia. Gra orkiestry jest znakomita, nie zawodzi tu także jakość dźwięku. Dyrygent prowadzi dzieło Debussy’ego klarownie, umiejętnie wydobywając z tej barwnej muzyki moc detali. Punkty kulminacyjne nie są jednak zarysowane dość ostro i zazwyczaj wypadają blado. Wspomniana wyżej selektywność brzmienia ma swoje duże plusy. Znakomicie wypada u Ansermeta ostra artykulacja smyczków:
Także początek drugiej części jest zjawiskowy, migotliwy i pełen uroku:
Szybkie tempo wynagradza w niektórych momentach niedostatki napięcia:
Nie jest to nagranie dla każdego. Ucieszą się z niego bardziej osoby ceniące sobie jakość dźwięku niż gwałtowne emocje.
Ernest Ansermet, Orchestre de la Suisse Romande, 1964, 21:50, Decca
Roger Désormière był kolejnym świetnym francuskim dyrygentem, jednak nie jest tak znany i rozpoznawalny jak Ansermet, Munch czy Monteux, a jego dyskografia jest nieliczna. Winny temu był wylew, którego artysta ten doznał w wieku 54 i który zakończył wszelkie jego aktywności. To wczesne (1950 rok) nagranie Morza zrealizowano z Czech Philharmonic Orchestra. Jakość dźwięku nie jest tu najlepsza, a niektórych detali nie usłyszymy w ogóle. Francuski dyrygent prowadzi ten utwór z wyczuciem, bardzo naturalnie, unikając przerysowania i dużych kontrastów tempa i agogiki. Ten brak afektacji i naturalność w prowadzeniu narracji bardzo do tej muzyki pasuje, ale nie jestem pewien czy orkiestra w wystarczająco dobry sposób podołała powierzonemu jej zadaniu. Brzmienie nie zawsze jest selektywne, a wiele szczegółów ginie tu w masie brzmienia. Światosław Richter opisywał tę interpretację jako najlepsze nagranie w historii fonografii. Dla mnie jest to, niestety, tylko historyczna ciekawostka.
Roger Désormière, Czech Philharmonic Orchestra, 1950, 22:58, Andante
Pierre Monteux nagrał Morze tylko jeden raz. Jego wizja jest klarowna, tempa są szybkie, a w muzyce dużo jest napięcia i dramatyzmu! Nagranie byłoby świetne, gdyby nie przeciętnej jakości dźwięk… Jednak nawet pomimo tych ograniczeń wizja Monteuxa fascynuje i wciąga. Posłuchajcie dwóch fragmentów – pierwszego z solówką skrzypiec z pierwszej części:
I jeszcze kulminacja Gry fal:
Pierre Monteux, Boston Symphony Orchestra, 1954, 22:48, RCA
W tym samym roku co Monteux z Boston Symphony Orchestra nagrał Morze również Charles Munch. Interpretacja to dziwnie sucha, pozbawiona uroku i głębszego zaangażowania, a przy tym nie nagrana najlepiej. Ciekawe są balanse uzyskiwane pomiędzy grupami instrumentów i szczegóły, jakie dyrygent wydobywa pomiędzy głównymi liniami melodycznymi a akompaniamentem, ale to za mało, żeby zaangażować słuchającego… Posłuchajcie tego samego fragmentu pierwszej części, który zamieściłem przed chwilą w wykonaniu Monteuxa:
I jeszcze zakończenie trzeciej części, Rozmowy wiatru i morza. Niestety – blado i nieciekawie:
Charles Munch, Boston Symphony Orchestra, 1954, 22:52, RCA
Nagrania Paula Paray’a miło się słucha, choć nie sądzę, żeby kimkolwiek wstrząsnęło. Dźwięk nie jest najlepszy. Paray prowadzi orkiestrę w ostrożny sposób i tylko z rzadka pozwala sobie na odrobinę szaleństwa, jak w drugiej części, w której narracja jest bardzo wartka. Nie mogłem jednak oprzeć się wrażeniu, że za wyjątkiem tylko kilku miejsc interpretacja jest drętwa…
Posłuchajcie kulminacji Gry fal:
A to początek Rozmowy wiatru z morzem. Suspensu tu nie uświadczymy:
Paul Paray, Detroit Symphony Orchestra, 1955, 22:30, Mercury Living Presence
Dużo bardziej wyraziste jest Morze Charlesa Dutoita. Brzmienie orkiestry jest niezwykle bogate i zróżnicowane, a ciekawe rzeczy zaczynają się dziać już w drugim takcie pierwszej części. Dwie harfy wymieniające się oktawami brzmią zazwyczaj tak samo. Tutaj pierwsza z nich brzmi bardziej miękko od drugiej, co od razu wzbogaca kolorystykę brzmienia, a przy tym wprowadza element dialogu pomiędzy tymi instrumentami. Posłuchajcie też akompaniamentu – w większości nagrań słychać po prostu jakieś niskie mruczenie, tutaj dźwięk H kontrabasów jest dźwięczny i… co tu dużo mówić – piękny:
Wykonanie Dutoita nie jest tak pedantyczne jak te Ansermeta, Paraya czy Muncha. Pełno tu życia i polotu, podobnie jak u Monteuxa czy Martinona. Brzmienie bogate, ale zdyscyplinowane i ostre. Posłuchajcie, jaki przepięknie brzmią smyczki pod koniec pierwszej części:
Zwróćcie też uwagę, jakie ciekawe rzeczy wydobył Dutoit w Grze fal. Melodię mamy w drewnie, w oboju, ale posłuchajcie szemrzącego akompaniamentu smyczków grających tremolo w różnych rejestrach – a to w iskrzącym wysokim, a to niskim i warczącym:
Część trzecia imponuje złowrogą energią i świetnie podkreślonym rejestrem basowym. Posłuchajcie pomruków kontrabasów w tle:
Charles Dutoit, Orchestre Symphonique du Montreal, 1989, 22:58, Decca
Swoje najbardziej znane nagranie Pierre Boulez zrealizował z Cleveland Orchestra. Balans pomiędzy sekcjami orkiestry jest wyrównany, jednak na nieszczęście wyrównana jest również dynamika, tempo i ekspresja, przez co ogólne wrażenie nie jest korzystne. Brzmienie jest wygładzone, przejrzyste, miękkie, ale brakuje tu energii i pazura. Przed poznaniem tego nagrania nie wiedziałem, że Morze może nudzić… Posłuchajcie zakończenia pierwszej części:
Pierre Boulez, Cleveland Orchestra, 1993, 23:35, Deutsche Grammophon
Całe szczęście mamy też wcześniejsze nagranie Bouleza. Skrajnie odmienne, selektywne i klarowne, ale jednocześnie ciepłe, zadaje kłam reputacji Francuza jako dyrygenta chłodnego i analitycznego. Każdy element faktury utworu Debussy’ego jest dopieszczony, a interpretacja jest potoczysta i wartka, wiele tu też uroku w kształtowaniu fraz i dopieszczaniu ich. Posłuchajcie wejścia wiolonczel w pierwszej części. Ile w tym elegancji i wdzięku!
Posłuchajcie, z jakim luzem i nonszalancją brzmi orkiestra w Grze fal:
Jedynym mankamentem były dla mnie kulminacje w pierwszej i ostatniej części – zbyt nieśmiałe i wyciszone, jakby dyrygent bał się użyć całej energii nawet w najbardziej dramatycznych momentach.
Pierre Boulez, New Philharmonia Orchestra, 1966, 23:52, Sony
Nagranie Jeana Martinona jest klarowne i przejrzyste, a sekcja blachy jest tu mocniej podkreślona niż w wielu innych nagraniach, co powoduje, że kulminacji w skrajnych częściach słucha się z prawdziwą przyjemnością. Posłuchajcie jak Martinon kończy pierwszą część i porównajcie jego interpretację z nagraniem Bouleza z Cleveland Symphony Orchestra:
W drugiej części bardzo charakternie brzmi drewno – posłuchajcie fragmentu drugiej części:
Na uwagę zasługuje też artykulacja smyczków – ich wejścia są ostre i świetnie zaakcentowane. Jednak najlepsze w interpretacji Martinona to poczucie całkowicie naturalnego budowania narracji – płynnego i wolnego od zmanierowania. Posłuchajcie tylko, jak pięknie brzmi pierwsza kulminacja w pierwszej części, z migoczącymi tremolandami w wysokich rejestrach skrzypiec:
Napięcie budowane jest bardzo umiejętnie, a niezapomniane wrażenie pozostawia zakończenie ostatniej części – niewielu dyrygentów wydobyło ze swojej orkiestry taką dziką furię jak Martinon. Połączenie ostrości i dramatyzmu z delikatnością – trudna sztuka! Posłuchajcie:
Jean Martinon, Orchestre National de l’O.R.T.F., 1974, 24:36, Erato
Witam! Bardzo cieszę się, że pojawiła się taka strona. Nie znam się na muzyce klasycznej żadną miarą, ale słuchać lubię. Świetnie, że można będzie tutaj utwory poznawać i porównywać interpretacje. Ze swej strony zachęcałbym do zastanowienia się nad napisaniem jakiegoś poradnika, cyklu wpisów o tym, jak zabrać się za słuchanie muzyki klasycznej, czy też wybrania listy takich utworów, które to absolutnie każdy powinien znać. Myślę, że wiele osób byłoby zainteresowanych tego typu treścią. Z uwag technicznych, dobrze by było, gdyby pod tym postem pojawił się odnośnik bezpośrednio do drugiej części, bo szukanie go przez zakładkę „o utworach” trochę komplikuje sprawę. Jest chyba taka wtyczka related post czy coś takiego. Myślę, że to wiele by ułatwiło. Mnie na pewno.
Bardzo się cieszę, że trafiłem na takie miejsce w sieci (i to bezpośrednio po recitalu Erica Lu, taki zbieg okoliczności), życzę powodzenia i wytrwałości, ciesząc się na długie godziny z muzyką 🙂
Witam, bardzo dziękuję za komentarz i za sugestie! Nie znałem wcześniej wtyczki related post, ale rzeczywiście okaże się przydatna. Co do poradnika – wydaje mi się, że to strasznie skomplikowana sprawa 😉 Każdy z nas jest inny i każdego z nas zachwyca co innego. Jedną osobę zachwyci muzyka Bacha, inną Bouleza, trzecią z kolei Ravela. Niemniej jednak jestem przekonany, że również i taki poradnik jest potrzebny i chętnie go napiszę. Pozdrawiam serdecznie i życzę miłej lektury! 😉