Obchodząca 30-lecie istnienia Orchestre des Champs-Élysées wystąpiła w niedzielę we wrocławskim Narodowym Forum Muzyki pod wodzą swego szefa artystycznego, belgijskiego dyrygenta Philippa Herreweghe. W programie znalazło się jedno tylko dzieło – Pieśń o ziemi Gustava Mahlera. I całe szczęście, bo w moim odczuciu uzupełnianie w programach koncertów tego akurat konkretnego dzieła o inne kompozycje jest zupełnie zbędne.
Wykonanie paryskiej orkiestry było bardzo specyficzne i miało zarówno swoje dobre jak i złe strony. Jest to zespół specjalizujący się w wykonawstwie historycznym, co przekłada się na to, jakich instrumentów używa i jakie brzmienie się z nich wydobywa. Sekcja smyczków miała bardzo ładną barwę brzmienia. Brakowało jej masy brzmienia znanej z nagrań orkiestr takich jak te z Chicago czy z Londynu, ale wynagradzała to przejrzystość brzmienia. Siedząc w piątym rzędzie nie miałem najmniejszych problemów z usłyszeniem solistów nawet w najbardziej gęstych i głośnych odcinkach tutti, a to wcale nie jest takie oczywiste. Blacha była krągła w brzmieniu i pozostawała raczej w tle, z rzadka tylko wybijając się na pierwsze pozycje. Działo się tak jednak zawsze wtedy, kiedy było to potrzebne. Drewno – znakomite! Wszystkie ważne solówki grane przez te instrumenty – rożka angielskiego w pierwszym ogniwie, oboju w drugim, fletu, oboju i rożka w ostatnim – wypadły zjawiskowo, były frazowane znakomicie, z wyczuciem i smakiem. Było w tej sekcji parę potknięć intonacyjnych, ale nie wpłynęły one na bardzo pozytywne ogóle wrażenie. Jedynie w jednym miejscu, w solówce wiolonczeli w Pożegnaniu, kontrafagot był stanowczo za głośno, czym przykrył brzmienie tego instrumentu.
Partię tenorową wykonywał Andrew Staples. Śpiewał znakomicie, dobrze grał barwą i ekspresją, odpowiednio akcentując znaczenie kluczowych słów. Część pierwsza była heroiczna i pełna desperacji, piąta – buńczuczna i energiczna. Tylko ogniwo trzecie, O młodości, wydało mi się w interpretacji śpiewaka zbyt ciężkie, zbyt przysadziste. W Toaście o ziemskiej biesiadzie przeszkadzać mogło jedynie to, że interpretacja Herreweghe była bardziej liryczna niż dramatyczna, a ataki orkiestry i łamane akordy były grane dość miękko.
Śpiew Magdaleny Koženy w częściach parzystych był ekspresyjny i dość retoryczny, a śpiewaczka zwracała baczną uwagę na znaczenie poszczególnych słów. Była to interpretacja po trosze operowa i trzeba było się do tego sposobu wykonywania przyzwyczaić, jednak wykonanie czeskiej śpiewaczki było bardzo spójne. Pożegnanie było w jej interpretacji prawdziwie magiczne. Głos artystki najlepiej prezentował się w wysokim i średnim rejestrze, w niskim trochę brakowało mu głębi i nośności, ale niedostatek ten śpiewaczka nadrabiała inteligencją i muzykalnością.
Herreweghe to bardzo intelektualny i lakoniczny typ dyrygenta. Nie dla niego wylewność, szafowanie ekspresją czy jakakolwiek nadmiarowość w interpretacji. Jego Pieśń o ziemi była prowadzona bardzo wprost. Tempa były dobrane znakomicie, zwłaszcza w Pożegnaniu, które było prawdziwie zjawiskowe i gdzie czas momentami wręcz się zatrzymywał. Imponowała wrażliwość dyrygenta na potrzeby solistów – zwłaszcza w części pierwszej i czwartej. Nieważne jak głośny i dynamiczny był to fragment – wszystko było prowadzone czytelnie i selektywnie. Był to w zasadzie sam szkielet muzyki, pozbawiony interpretacyjnych ekstrawagancji. Było to w zupełności wystarczające wobec potrzeb tej muzyki. Surowość wykonania znakomicie współgrała z lakonicznością koncepcji. W odbiorze pomagał także fakt, że po bokach sali umieszczono tablice z polskimi tłumaczeniami tekstów.
Już 5 czerwca ci sami soliści wystąpią w Wiedniu z Chamber Orchestra of Europe pod batutą sir Simona Rattle’a. Jakie będą rezultaty tej współpracy? O tym już niedługo.
foto. Sławek Przerwa / NFM
Zrealizowano w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego