Co za fascynujący duet! Turecki pianista Fazil Say i mołdawska skrzypaczka Patricia Kopatchinskaja od dawna już występują razem. Nagrali wspólnie dwa albumy studyjne, jedno i drugie para się również kompozycją. Say napisał dla specjalizującej się w muzyce współczesnej artystki swój Koncert skrzypcowy 1001 Nights in the Harem (pisałem o nim TUTAJ), którego prawykonanie także ukazało się na CD nakładem wytwórni Naïve Records. Oboje są artystami szalenie specyficznymi, a ich niekiedy skrajnie subiektywne interpretacje budzą nie mniej skrajne reakcje – od uwielbienia po negację. Koncert duetu w Wiener Konzerthaus był fascynujący, zawierał bowiem akcent polski, dwa wykonania nowych dzieł (które po raz pierwszy zabrzmiały 14 marca w Stambule) i jeden utwór ze ścisłego kanonu.
Na pierwszym miejscu znalazły się Mity op. 30 Karola Szymanowskiego. Ich wykonanie pozostawiło korzystne wrażenie, choć zdarzało się że flażolety skrzypaczki nie były do końca czyste. Say ma miękki, ciepły ton, który szczególnie dobrze pasuje do tego typu nieco rozmytych, pastelowych utworów. Także Kopatchinskaja dobrze odnalazła się w tej chimerycznej, pełnej kontrastów i barw muzyce, a najbardziej satysfakcjonujące było wykonanie trzeciego ogniwa.
Trzyczęściowy, trwający 15 minut utwór Mołdawianki (z nieznanych mi powodów ujętej w programie jako PatKop) nosił tytuł UniSolo (zgodnie z komentarzem autorki chodzi o podkreślenie roli skrzypiec – „razem, ale solo”), a powstał w tym roku. Pierwsze ogniwo oparte jest na dźwięku A, tym, który słyszymy podczas strojenia. Druga część to zatrzymanie narracji, a jej zakończenie autorka porównała do wygasającej smugi gwiezdnego pyłu. W trzecim ogniwie pojawia się ostinato oparte na dźwiękach F i Es, co jest czytelną analogią do inicjałów pianisty. Tyle omówienie. Sama muzyka nie była jednak zbyt ciekawa – budziła zainteresowanie o tyle, że był to jednocześnie rodzaj performansu. Skrzypaczka bowiem robiła miny, podskakiwała, obracała się raz do Say’a, raz do publiczności. Było to w pewien sposób zabawne, ale muzyka sama w sobie w pamięć nie zapadała.
Następnie zabrzmiała jednoczęściowa, krótka (10 minut) III Sonata skrzypcowa Lost Screams Sonata op. 119 Saya. Autor pisze w komentarzu, że w jego dziele melodie zamieniają się w krzyki, symbolizujące kryzysy i lęki artysty we współczesnym świecie, przeradzające się stopniowo w melancholię, wyrażoną przez imitację ney – bliskowschodniego fletu. Dzieło to było frapujące, skonstruowane zostało wyraziście, z czytelnymi kontrastami wyrazowymi. Słuchało się go z zajęciem.
Drugą część koncertu wypełniła Sonata A-dur op. 47 Ludwiga van Beethovena, potocznie określana mianem Kreutzerowskiej. Francuski skrzypek Rodolphe Kreutzer nie lubił jej i nigdy jej nie wykonał. Kompozytor zadedykował mu to dzieło w ostatniej chwili, aby odegrać się na Georgu Bridgetowerze (artyście brytyjskim o korzeniach polsko-afrykańskich), pierwszym wykonawcy dzieła. Skrzypek miał pecha, wypowiedział się bowiem mało pochlebnie o pewnej pani, którą Beethoven szanował. To wystarczyło aby twórca obraził się i wycofał dedykację. Szalenie specyficzna, zagrana po bandzie interpretacja tej sonaty znalazła się na pierwszej płycie Say’a i Kopatchinskai. Ich czwartkowe wykonanie było bardzo podobne do tego zarejestrowanego na płycie – dynamiczne, wybuchowe, z doskonałymi, wyrazistymi kontrastami, zagrane z pazurem i wielkim zaangażowaniem, a także, ponownie, po bandzie. Drapieżne łupnięcie, z jakim Say otworzył trzecią część, mogłoby obudzić kogoś drzemiącego za drzwiami sali. Emocje były więc potężne, a nie był to wcale koniec atrakcji, gdyż wykonawcy dali się skusić entuzjastyczną owacją i wykonali jeszcze na bis Rumuńskie tańce ludowe Bartóka. Zrobili to z wielkim zapamiętaniem i energią, jeńców nie brali.
foto. Marco Borggreve
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl