Opera, a już zwłaszcza barokowa, nie należy do moich ulubionych gatunków muzycznych. Tym niemniej uznałem, że na Akisa i Galateę Georga Friedricha Händla do NOSPRu wybrać się jednak trzeba. Skłoniła mnie do tego przede wszystkim obecność Paula McCreesha, dyrygenta niewątpliwie oryginalnego, tworzącego kreacje autorskie i zajmujące.
Akis i Galatea należy do oper pastoralnych – akcja jest tu statyczna, bohaterów mało, a całość jest lekka, bezpretensjonalna i potraktowana z przymrużeniem oka. Dzieło podzielone jest na dwie części. W pierwszej Akis (Robert Murray) i Galatea (Mhairi Lawson) szukają się nawzajem w Arkadii, kontemplując przy okazji piękno krajobrazu. Towarzyszy im pasterz Damon (Jeremy Budd), dzięki któremu udaje im się w końcu odnaleźć. W drugim akcie przestaje już być tak wesoło, gdyż na scenie zjawia się cyklop Polifem (Ashley Riches), usiłujący uwieść Galateę z wdziękiem słonia poruszającego się po składzie porcelany. Ponieważ Galatea nie jest nim, z jakichś dziwnych przyczyn, zainteresowana, cyklop wpada w szał i nie jest w stanie uspokoić go nawet towarzyszący mu pasterz Coridon (Tom Robson). Stawiający się Polifemowi Akis ginie przygnieciony skałą, a zrozpaczona Galatea postanawia uczcić go poprzez zamienienie jego krwi w fontannę. Oto i cała akcja, na którą składają się 22 numery, trwające w sumie ok. 80 minut.
McCreesh przedstawił nam to dzieło w kameralnym, ale w zupełności wystarczającym, składzie. Z zespołu Gabrieli Consort & Players na estradzie pojawiło się trzynastu muzyków, piątka solistów, wykonująca też partie chóru, i dyrygent. Z powodu maksymalnej redukcji składu dzieło Händla zabrzmiało bardzo przejrzyście. McCreesh narzucił też wartkie tempo, co sprawiło, że pomimo statycznej narracji i braku większych kontrastów wyrazowych utwór nie dłużył się i wciągał. Wszyscy wokaliści reprezentowali bardzo wysoki poziom, w pamięć najbardziej zapadał wyrazisty, balansujący na krawędzi komizmu Polifem Ashleya Richesa. Moment śmierci Akisa i następujący po nim lament Galatei były pełne wyrazu, chociaż emocjonalność muzyki Händla była raczej oszczędna. Czarowność jego muzyki sprawiła, że był to bardzo udany wieczór.
foto. Izabela Lechowicz