Paul McCreesh cieszy się obecnie zasłużoną sławą jednego z największych wykonawców dzieł Johanna Sebastiana Bacha. Artysta reprezentuje nurt wykonawstwa historycznego określany mianem one voice per part (w skrócie OVPP). W jego wykonaniach utworów lipskiego kantora nie ma więc chórów, które zastępowane są przez głosy solowe. Dyrygent nie upiera się, że jest to prawda objawiona i że tak było w czasach Bacha, ale jest to jego własny wybór (kiedyś nawet z nim o tym rozmawiałem, patrz TUTAJ). McCreesh jest twórcą zespołów Gabrieli Consort & Players, nic więc dziwnego, że to właśnie z nimi najczęściej koncertuje, wykonując muzykę epoki baroku. Z nimi też właśnie zjawił się w Narodowym Forum Muzyki, aby poprowadzić Pasję Mateuszową w Wielkim Tygodniu. Słyszałem już na żywo jego interpretację tego utworu, zaprezentowaną podczas festiwalu Wratislavia Cantans w 2012 roku (napisałem wtedy nawet relację). Oczywiście wrażenia z tego wydarzenia dawno już uleciały z pamięci, ale pamiętam, że tamta interpretacja była bardzo zbliżona do tej znanej z nagrania zarejestrowanego dla Deutsche Grammophon.
Wczorajszy koncert rozpoczął się jednak od krótkiej przemowy McCreesha, który wytłumaczył, że wykonujący partię Ewangelisty Nicholas Mulroy ma kłopoty z gardłem, natomiast śpiewająca altem w drugim „chórze” (oba zespoły wokalne składają się w sumie z ośmiu osób) Renata Pokupić musiała zrezygnować z udziału w trasie koncertowej z powodów osobistych. Zastąpiła ją jedna z chórzystek NFM, Ewelina Wojewoda. Pasja rozpoczęła się obiecująco: szybko, drapieżnie i z pazurem. Początkowy chór Kommt, ihr Töchter, helft mir klagen pełen był żywej energii, a McCreesh silnie podkreślał w nim rytm. Mulroy jako Ewangelista radził sobie dość dobrze, biorąc pod uwagę okoliczności. Starał się, wykonywał swoją partię z przejęciem i liryzmem, adekwatnie dawkując emocje. Słychać jednak było niedyspozycję, o której wspominał dyrygent, na skutek czego wysokie dźwięki brzmiały niepewnie i chwiejnie. Pozytywne wrażenie pozostawił po sobie śpiewający partię Jezusa James Newby. Dysponuje mocnym i pewnym głosem, z którego potrafił zrobił właściwy użytek. Helen Charston (alt) miała głos nikły i mało wyrazisty, który nie rozchodził się dobrze w Sali NFM, więc fragmenty w rodzaju arii Erbarme dich nie robiły niestety większego wrażenia. O wiele lepiej wypadła Anna Dennis (sopran). Bardzo dobrze śpiewał także Jeremy Budd (Piłat, Judasz) oraz Mhairi Lawson (sopran z drugiego chóru). Wykonanie dzieła przez orkiestrę (przez chór zresztą też) budziło mieszane uczucia. Cała część pierwsza była zwarta, dynamiczna i poprowadzona przez McCreesha con brio. Jego Pasji słuchało się tak jak ogląda się film sensacyjny, w którym dzieje się wiele, wydarzenia następują po sobie szybko i nie ma za bardzo czasu na oddech, co ma oczywiście dużo plusów w przypadku utworu tak długiego jak Pasja. Wszystko to było podobne do wspomnianego już nagrania, najwyraźniej więc wykonawcy znaleźli sposób interpretacji dzieła Bacha, który im odpowiada i nie chcą go zmieniać.
Jednak druga część nie robiła już tak dobrego wrażenia. Coś się zmieniło. Trudno dojść co: zmęczenie trasą, niedyspozycja, późna pora? Może dołożył się tu też dzwonek telefonu, który w pewnym momencie wyraźnie zirytował McCreesha? Tempa nadal były wartkie, ale nie było już tej koncentracji i energii, które charakteryzowały pierwszą część. Smyczki z II orkiestry (w arii Gebt mir meinen Jesum wieder!) i oboje da caccia walczyły z problemami intonacyjnymi. Całość była też zagrana bardzo cicho, ale oczywiście trudno oczekiwać od zespołu historycznego większej rozpiętości w tym względzie. Dynamika prawie cały czas oscylowała wokół piano i mezzopiano, ale nawet okrzyk „Barrabam!” nie miał w sobie tej siły, która mogłaby wstrząsnąć odbiorcami. Także artykulacja (zwłaszcza smyczków) stała się niewyraźna, co dało wrażenie wyraźnego spadku napięcia. Nie była to więc Pasja idealna, ale może była przez to bardziej ludzka. Wykonywali ją w końcu ludzie, którzy mają przecież prawo do gorszego dnia. Wrocławska publiczność przyjęła zresztą wykonanie z dużym entuzjazmem, a owacje na koniec były gorące i długie.
Foto. Sławek Przerwa/NFM
Ps. Pragnę także zwrócić uwagę na dwie panie, ostentacyjnie zwracające na siebie uwagę problemami z górnymi drogami oddechowymi. Odgłosy wydłubywania kolejnych pastylek na gardło i głośne, quasi-puzonowe i wcale niedyskretne wydmuchiwanie nosa było czasem tak głośne, że bez trudu przebijało się przez muzykę Bacha. Mam gorącą nadzieję, że obie damy dojdą wkrótce do zdrowia, a przy okazji zajdą po rozum do głowy i cierpiąc na podobne dolegliwości następnym razem zostaną w domu.
Co do śpiewaków i ogólnie ogólnie wykonania odniosłem bardzo podobne wrażenie jak Pan (a tego dzwonka telefonu podczas drugie części nawet nie skomentuję). Nie mniej generalnie podobało mi się i miło spędziłem czas.
P.S. Chyba Pana wczoraj udało mi się nawet rozpoznać w tym gąszczu ludzi 😉
Cieszę się w takim razie, że moje odczucia nie były odosobnione 😉 A Bacha zawsze miło się słucha. Pozdrawiam serdecznie! 😉