Na warszawski występ Piotra Anderszewskiego w podwójnej roli pianisty i dyrygenta złożyły się dwa koncerty Wolfganga Amadeusza Mozarta – G-dur KV 453 i c-moll KV 491. Połączenie to wydawało się być praktycznie idealne (zwłaszcza wobec ostatnio wydanej przez Warnera płyty, o której pisałem TUTAJ), nic więc dziwnego, że warszawska sala była nabita praktycznie do ostatniego miejsca. Orkiestra FN została na potrzeby tego koncertu zredukowana, a rola koncertmistrzyni przypadła Marii Machowskiej. Zespół był do swego zadania bardzo dobrze przygotowany, ale czy było to wynikiem pracy Maestro Anderszewskiego? Bardzo wątpię. Sprawiał raczej wrażenie inspiratora, którego bardziej interesowała strona wyrazowa muzyki niż precyzja. Stąd też muzycy albo reagowali na dyskretne gesty i spojrzenia Machowskiej, albo liczyli na siebie, co sprawiało, że nie zawsze wszystko wypadało równo.
W Koncercie G-dur to mnie Anderszewski zaskoczył. Nie był to bowiem aż taki grzeczny i ułożony Mozart, jakiego można się było spodziewać. Rzecz w tym, że pianista potraktował niektóre miejsca tego dzieła w sposób ostry, grając mocnym i niezbyt ładnym dźwiękiem, który niezbyt do tego dzieła pasował. Ale już w części wolnej wszyscy byli w swoim żywiole, a piana Anderszewskiego były przepiękne – delikatne i świetnie wyczute.
O ile to pierwsze dzieło jest pełne typowej dla austriackiego kompozytora pogody i wdzięku, o tyle koncert c-moll jest dziełem gwałtownym, pełnym dramatyzmu i intrygujących jak na swój czas rozwiązań harmonicznych. Czuło się też w tym wykonaniu inną energię i inne zaangażowanie niż w wykonaniu poprzedniego utworu. Tutaj wszystko było bardziej czujne, bardziej uważne i bardziej angażujące. Anderszewski zdecydowanie bardziej się w tym dziele odnalazł, o czym świadczy też to, że zagrał swoją własną kadencję (w poprzednim dziele wykonał tę napisaną przez kompozytora). Tutaj też ta ostrość jednak bardziej pasowała i miała więcej sensu, choć w części wolnej mieliśmy znowu te przepiękne, tak charakterystyczne dla jego gry, piana. Tutaj barwa nabierała wdzięku, słodyczy i miękkości.
Na pierwszy bis dostaliśmy zagrany nawet lepiej niż za pierwszym razem finał Koncertu G-dur, a na drugi – przepięknie zagraną już przez PA solo Bagatelę op. 126 nr 1 Beethovena.
Sam artysta nie był chyba jednak z siebie za bardzo zadowolony, stąd też licznie oczekujący za drzwiami fani zamiast spotkania z artystą musieli obejść się smakiem.
foto. DG Art Projects
Witam, na koncert niestety nie udało mi się dojechać. Wkrótce Anderszewski zaczyna europejskie tournee m.in. z Wariacjami nt. Diabellego (jest dziś ich najlepszym na świecie wykonawcą) – tego już nie wolno przegapić. Przy okazji, ciekawi mnie, w jakim tempie PA wykonał finałowe wariacje w koncercie KV 453 – zazwyczaj gra się je zdecydowanie zbyt szybko (czy tak samo jak na płycie, którą wydał kilka lat temu?). Jeszcze jedno: KV 453 ma wyjątkowy, delikatnie kobiecy charakter (co wynika zapewne z dedykacji tego arcydzieła), jednak mocniejszy niż wynikałoby to z przyzwyczajeń dźwięk jest jak najbardziej na miejscu; wyostrzenie barwy i artykulacji buduje bowiem dramaturgię, może również uwypuklić napięcia harmoniczne. Subtelność i cudownie frapująca harmonika KV 453 wymaga dźwięku innego niż wczesne sonaty – Mozart koncertów fortepianowych nie jest kompozytorem koronek i żabotów! Proszę wsłuchać się w pianistów I poł. XX wieku – oni również nie postrzegali jego muzyki przez ten pryzmat.
Dzień dobry,
nie znam niestety tej płyty Anderszewskiego, więc nie mogę powiedzieć, czy było szybciej czy wolniej. Na pewno to było dobrze dobrane tempo, w którym pianista dawał frazom odpowiednio dużo czasu na wybrzmienie. Odebrałem je jako umiarkowane.
Pozdrawiam!