Praska Wiosna – Riccardo Chailly, Alexander Malofeev & Filarmonica della Scala

Drugi koncert Praskiej Wiosny, w którym uczestniczyłem, nosił tytuł „Powrót legendy”. Odnosił się do znakomitego włoskiego dyrygenta Riccarda Chailly’ego, który w stolicy Czech dyrygował ostatnio jakieś dwie dekady temu. Artysta przyjechał z mediolańską orkiestrą Filarmonica della Scala. Miałem okazję słyszeć go już z tym zespołem i miałem pozytywne odczucia. Praski koncert poświęcony został prawie w całości twórczości rosyjskiej – tej oczywistej i mniej oczywistej.

Na pierwszy ogień poszedł I Koncert fortepianowy b-moll Piotra Czajkowskiego, w którym partię solową wykonał Alexander Malofeev, rosyjski pianista rocznik 2001. Początkiem jego kariery było zwycięstwo w Międzynarodowym Konkursie dla Młodych Muzyków im. Czajkowskiego w 2014 roku, gdzie zdobył pierwszą nagrodę i złoty medal. Obecnie karierę na zachodzie kontynuuje dzięki potępieniu inwazji na Ukrainę. Jego interpretacja b-molla była trafna, błyskotliwa, pełna blasku i dynamiczna. Pianista w ciekawy sposób cieniował też dynamikę, wchodził w dialogi z orkiestrą, a kiedy było trzeba (tzn. wtedy kiedy nie prowadził melodii) chował się za orkiestrę i dyskretnie akompaniował. Piana zresztą też miał konkretne i mięsiste, więc nie znikał nagle i było go cały czas dobrze słychać. Odcinki bardziej liryczne także wypadły dobrze – śpiewnie i z gracją. Jedynie w finale pianista pozwolił sobie na nieco więcej brawury, ale i tak nie tracił nad sobą kontroli i trzymał takie tempo, w którym mógł się spokojnie wyrobić z frazowaniem. Akompaniament pod batutą Chailly’ego wypadł bardzo dobrze, był jędrny i plastyczny. Jedynie ataki orkiestry w tutti były momentami zbyt ciężkie i za mało ostre. Na bis Malofeev zagrał Preludium cis-moll op. 9 nr 1 (na lewą rękę) Aleksandra Skriabina.

Uwertura Žárlivost Leoša Janáčka rozpoczęła drugą część koncertu. Był to symboliczny ukłon w stronę gospodarzy, szkoda tylko że aż tak symboliczny, ciekawie byłoby bowiem usłyszeć jakieś inne dzieło tego kompozytora pod batutą Chailly’ego, tym bardziej że ten krótki utwór wypadł znakomicie, plastyczne i dynamicznie. Była to jednak tylko przystawka.
Głównym daniem była III Symfonia c-moll Siergieja Prokofiewa, ukończona w 1928 roku i oparta na wątkach z opery Ognisty anioł. Kompozytor, nie mogąc doczekać się wykonania tego dzieła (które ostatecznie wystawiono już po jego śmierci, w Wenecji w 1955 roku), postanowił wykorzystać jego materiał tematyczny do napisania nowej symfonii. W rezultacie powstało dzieło fascynujące, radykalne, śmiałe, bezpośrednie i brutalne, które do dnia dzisiejszego nie straciło nic ze świeżości i siły wyrazu. Chailly ma na koncie jedno z najlepszych nagrań Trzeciej (zarejestrował je z Concertgebouw, inne znakomite realizacje tego utworu wyszły spod batut m.in. Neeme Järviego i Riccarda Mutiego), świetnie czuje też idiom innych dzieł tego kompozytora (poprzednio słyszałem na żywo w Wiedniu jego świetne wykonanie Siódmej). Poniedziałkowa Trzecia nie rozczarowała. Powiem więcej – było to wykonanie absolutnie fascynujące, dynamiczne, drapieżne, zagrane z polotem, wirtuozerią i blaskiem. Było to w zasadzie lustrzane odbicie tego, co słyszałem w tej samej sali 2 dni wcześniej. Tam – dłubanie w szczegółach, zatrzymywanie toku narracji, tutaj – pójście na żywioł i potraktowanie owej płynności jako priorytetu, bez zatrzymywania się nad detalami i bez rozdłubywania ich. Także brzmienie mediolańskiej orkiestry było kompletnie odmienne od rzymskiej. Balans pomiędzy poszczególnymi sekcjami był o wiele bardziej naturalny, lepiej zbalansowany. Nic się tu nie gubiło ani nie wyskakiwało na pierwszy plan jak diabeł z pudełka. Jeśli chodzi o szczegóły interpretacji to na szczególne wyróżnienie zasługiwała część trzecia, z niesamowitymi, upiornymi glissandami. Słuchało się tego wykonania z zapartym tchem. Trzecią gra się rzadko (a u nas teraz to już w ogóle…), ale jeśli już ma się ją wykonywać, to niech brzmi właśnie tak – bezpośrednio, elektryzująco i z mocą.
Co dziwne – owacja dla Chailly’ego i Filarmonica della Scala nie była tak gorąca jak ta dla rzymskiego zespołu. Bisu niestety nie było. Swoją drogą – u nas Chailly ostatni raz także wystąpił jakieś dwie dekady temu (jak wspominał – z Dziesiątą Mahlera w Warszawie). Może więc i u nas przydałby się „Powrót legendy”?

 

Foto. Milan Mošna
Postaw mi kawę na buycoffee.to

Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.