7 maja obchodzić będziemy okrągłą, dwusetną rocznicę prawykonania IX Symfonii d-moll Ludwiga van Beethovena. Odbyło się ono teoretycznie pod batutą kompletnie głuchego kompozytora, a praktycznie pod dyrekcją Michaela Umlaufa, który wspierał twórcę. Koncert odbył się w nieistniejącym już Kärntnertortheater. Trudno powiedzieć jak brzmiało to wykonanie. Zapewne kiepsko, odbyły się bowiem tylko dwie próby w pełnym składzie, a orkiestra teatralna została uzupełniona o muzyków-amatorów. Ale nawet to wystarczyło, aby Dziewiąta przeszła do historii. Teraz zaś wykonuje się ją w bardzo wielu miejscach aby uczcić ten jubileusz. Zgodnie z dewizą ad fontes udałem się do wiedeńskiego Musikverein, aby przekonać się, jak wypadnie to dzieło w wykonaniu sławnych Wiedeńczyków. Cztery koncerty (4, 5, 6 i 7 maja) poprowadził Riccardo Muti (byłem na koncercie 4 maja). Czy to dobrze, że akurat on? I tak i nie. Jest bardzo doświadczonym dyrygentem, a udział w tak prestiżowym wydarzeniu jest bez wątpienia dobrym podsumowaniem późnego etapu jego kariery (prowadzenia koncertów noworocznych nie liczę, gdyż biorąc pod uwagę ich historię – nie ma się czym chwalić). Na pewno jest też bardziej interesujący od Christiana Thielemanna, który dyryguje tam przy byle okazji. Z drugiej zaś strony Beethoven zdecydowanie nie należy do kompozytorów, w których dziełach uwidacznia się talent Mutiego. Jego nagranie Dziewiątej z Filadelfijczykami nie jest dobre. Nie jest to bynajmniej kwestia dziwnych pomysłów dyrygenta. Przeciwnie, to kwestia braku jakichkolwiek pomysłów kapelmistrza, który drętwo i bez przekonania wykonał to, co Beethoven w nutach zapisał. Jeśli o moje doświadczenia z tą symfonią chodzi, to słyszałem ją na żywo bodajże tylko jeden jedyny raz, 11 lat temu, kiedy w Filharmonii Narodowej poprowadził ją, znakomicie zresztą, Stanisław Skrowaczewski. Ale przyznać muszę, że dzieło to budzi we mnie ambiwalentne odczucia. Muzycznie trzyma się znakomicie i próbę czasu bez wątpienia przetrwało, ale nie jestem wielbicielem Ody do radości Schillera. Razi mnie infantylizm tego tekstu i brak realizmu jego przesłania. „Wszyscy ludzie będą braćmi”? Wolne żarty, nie byli, nie są i nigdy nie będą… A wykorzystanie akurat takiego tekstu przez takiego zgorzkniałego mizantropa jak Beethoven rozumieć można chyba wyłącznie jako hiperkompensację wynikającą z poczucia winy.
Ale, ale, chyba za daleko odszedłem z tą dygresją. Zasadnicze pytanie brzmi bowiem – jak wypadła Dziewiąta w wykonaniu Mutiego i Wiedeńczyków?
I dobrze i źle. Dobrze, bo jakość gry Wiedeńczyków była, co mnie nie zaskoczyło, bardzo wysoka, i to we wszystkich sekcjach. Kwintet był soczysty, jędrny i nasycony, drzewo śpiewne, a blacha barwna i jednocześnie miękka. Perkusja, a zwłaszcza kotły, też wypadły znakomicie. Jest to jednak orkiestrowa ekstraklasa, zespół, z którym niewiele orkiestr może się równać. Co więc było nie tak? Interpretacja Mutiego. Pierwsza część podobała mi się – była grana w mocny, zdecydowany sposób, ataki orkiestry były pewne i zdecydowane. Muti ciekawie i jednocześnie trafnie różnicował też tempo. Ale jak ma się jednak w głowie kilka, kilkanaście albo nawet kilkadziesiąt innych Dziewiątych, to w wykonaniu tym nie było nic odkrywczego czy zaskakującego. Po pierwszym ogniwie napięcie opadło i nic nie zmieniło się w tym względzie aż do końca utworu. Scherzo było nudne, grane równo, mechanicznie, ciężko, bez żadnych przyspieszeń, bez suspensu i bez sensu. Najgorsza była z pewnością część wolna, która ciągnęła się wręcz niemiłosiernie. Gra orkiestry była zjawiskowo piękna, ale ile można słuchać pozbawionej napięcia nudy doskonałości? Były to, jak Liszt podsumował Schuberta, „niebiańskie dłużyzny”. Niestety także finał rozczarował, choć chór Singverein der Gesellschaft der Musikfreune in Wien śpiewał przyzwoicie (choć nie zachwycająco), także przyzwoicie wypadli solisci (Julia Kleiter – sopran, Marianne Crebassa – mezzosopran, Michael Spyres – tenor, Günther Groissböck – bas). Perkusji nie było jednak słychać prawie w ogóle w epizodach janczarskich, a poszczególne epizody mało różniły się od siebie pod względem ekspresji. Generalnie miałem wrażenie, że była to Dziewiąta wykonywana w bezpieczny sposób, na autopilocie, bez żadnych ekstremów czy większych zaskoczeń. Nie było w tym wykonaniu drogi do owej finałowej radości, nie było walki. Była to Dziewiąta wykonana przez zblazowanego przedstawiciela establishmentu. Wszystko tu było miękkie, wygodne, sehr gemütlich, żeby uszu mieszczucha przypadkiem nie urazić.
Publiczność zgromadzila się bardzo licznie (choć nie sposób wykluczyć, że dużą jej część stanowili turyści) i gorąco oklaskiwała swojego ulubieńca.
foto. Wiener Philharmoniker / Dieter Nagl
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl