Duży problem z symfoniami Gustava Mahlera polega na tym, że stały się one tak bardzo popularne. Kilkadziesiąt lat temu wykonania tych trudnych i długich dzieł były rzadkie. Podejmowała się ich garstka wybitnych artystów, dla których były one probierzem ich maestrii. Jednak podniesienie poziomu edukacji muzycznej, a co za tym idzie także poziomu technicznego orkiestr i dyrygentów sprawił, że stały się one efektownymi (a czasem i efekciarskimi) etiudami na orkiestrę, które każdy za wszelką cenę musi mieć w repertuarze, no bo inni też mają, a poza tym kompozycje te osłuchały się i przyciągają spragnioną silnych wrażeń publiczność. Z tego powodu, zgodnie ze zdrowym rozsądkiem (i z krzywą Gaussa), drastycznie spada ilość wykonań wybitnych, a na prowadzenie pod względem ilości wysuwają się średniaki. Interpretacje zgoła przeciętne, często grane przez prowincjonalne orkiestry pod batutą średniej jakości dyrygentów, ginące ostatecznie w zalewie nowych nagrań. Pisałem już o tym, że Czwarta w interpretacji Semyona Bychkova i Czech Philharmonic Orchestra wybitna (dla przypomnienia – link TUTAJ). Dyrygent nie zasypuje gruszek w popiele. Na rynku ukazała się właśnie Piąta (o której niebawem), a na warsztat dyrygenta trafiła też Siódma, zarejestrowana podczas koncertów z Orkiestrą Filharmonii Czeskiej 2, 3 i 4 listopada. Miałem szczęście uczestniczyć w ostatnim z tych koncertów.
Czy była to Siódma wybitna? Ośmielę się powiedzieć że tak. Pierwszą rzeczą, o której koniecznie trzeba wspomnieć to jakość gry orkiestry. Rewelacyjna była sekcja blachy – ciepłe, miękkie trąbki i waltornie, wyraziste, barwne, jędrne puzony i wspaniały róg tenorowy. Rozśpiewane drewno, że szczególnym uwzględnieniem fletów, klarnetów, a także sarkastycznych, burczących fagotów i kontrafagotu (także ten instrument cały czas było wyraźnie słychać!). Tak samo wspaniały kwintet – barwny, soczysty, kiedy trza śpiewny, lekki i ekspresyjny, w innych chwilach – wyrazisty, ostry i zdyscyplinowany. Jeśli chodzi o perkusję, to muzycy grający na talerzach i bębnie grali w pierwszej części za cicho – bardziej dynamiczną grą mogli dodać brzmieniu więcej impetu. Świetle kotły, a także tam-tam. Niestety – mandoliny i gitary w czwartej części prawie nie było słychać, a szkoda, bo są tam ważne i Bychkov mógł ich brzmienie bardziej wydobyć i zaakcentować.
Jakie były główne cechy interpretacji dyrygenta? Była w tej muzyce przestrzeń, był oddech, było naturalne i świetnie zaakcentowane przechodzenie od jednej sekcji do drugiej, było wreszcie mistrzowsko uchwycone zróżnicowanie zmieniających się jak w kalejdoskopie nastrojów tej muzyki. Ba, muzycy bawili się tym dziełem, a Bychkov pozwalał im pograć. Było w tym podejściu do grania wiele wzajemnej sympatii, którą było widać i którą się pomiędzy nimi czuje. Siódma jest ekstremalna jeśli chodzi o zmienność temp i dynamiki, a artyści świetnie uchwycili wszystkie te kontrasty. Były one bardzo wyraziste, ale też piękne, doskonale zbalansowane i utrzymane w odpowiednich proporcjach. Tutti było soczyste i przejrzyste, a owa wzbudzająca podziw transparentność brzmienia sprawiała, że miało się wrażenie słuchania wielkiej, (bo stuosobowej!) orkiestry kameralnej. Może jedynie finał był momentami zbyt zagoniony – były tam miejsca, które mogły być zagrane trochę wolniej i delikatniej, ale z drugiej strony – to co działo się na estradzie było tak porywająco dynamiczne, że tego typu zastrzeżenia trzeba traktować jedynie w kategoriach dygresji.
Tak się przestawiała Siódma w interpretacji. Czekam na nagranie, aby i o nim skreślić parę słów. A w czerwcu przyszłego roku Bychkov wraz ze swoją orkiestrą uraczą nas Szóstą. Jest na co czekać.
foto. Petr Chodura / Česká filharmonie
Zrealizowano w ramach stypendium Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego