O ile na liczbę występów Seong-Jin Cho polska publiczność narzekać nie może, o tyle jakość przynajmniej niektórych jego produkcji może budzić pewne wątpliwości. Nie miałem niestety okazji usłyszeć jego interpretacji II Koncertu Rachmaninowa w Warszawie, ale wybrałem się na recital pianisty do NOSPR. Program był obiecujący, bogaty i ciekawy – Fantazja chromatyczna i fuga d-moll BWV 903 Johanna Sebastiana, Fantazja C-dur Wędrowiec Schuberta, Polonez-fantazja Chopina i Obrazki z wystawy Musorgskiego.
Bacha zagrał Cho historyzująco – bez użycia pedału, co dało dźwięk suchy i kościsty, imitujący brzmienie klawesynu. Co do samej interpretacji – była utrzymana w szybkim tempie, ale krótka artykulacja nadawała jej dość nieprzyjemnego charakteru raczej bezrefleksyjnej stukaniny.
Fantazja Schuberta nie rozpoczęła się obiecująco – główny motyw został zagrany szybko i niedbale, a taki charakter gry utrzymał się przez cały czas trwania utworu. Nie było w niej dbałości o kształt frazy, o śpiewność melodii, o piękno dźwięku czy jakichkolwiek prób nadania muzyce bardziej lirycznego charakteru. Przez cały czas było szybko i głośno, frazy były zduszone. To była nie tyle wędrówka co bardziej „przygody wróbla Grzmotka”.
Trochę lepiej wypadł Polonez-fantazja, choć pospieszny, brzydki w barwie początek nie był obiecujący. Były tam jednak miejsca bardziej wyciszone i liryczne, w których Cho próbował grać barwą i dawał muzyce więcej oddechu.
W Musorgskim pianista powtórzył wszystkie błędy, jakie popełnił wcześniej w Schubercie. Znowu było szybko, niedbale, bez troski o kształt frazy czy o nadanie poszczególnym częściom indywidualnego charakteru. Pomimo że recital był długi, muzyki nie było w nim za dużo. Gra Cho sprawiała przykre wrażenie wymuszonej, pozbawionej ciepła i radości w obcowaniu z muzyką. Pokazał, że potrafi grać szybko, pokazał że potrafi nieźle łomotać po klawiaturze.
Ludzie wstają, wiwatują i biją brawo na stojąco, więc może wyciąga stąd wniosek, że „tak trzeba”? Skąd ten entuzjazm? Magia nazwiska?
W pewnym sensie gra Cho jest młodzieńcza, ale niestety w sensie braku dbałości i nawet niezborności poczynań przy klawiaturze. Może gra za dużo i zamiast odpocząć wychodzi znów na estradę, żeby wywiązać się z zaciągniętych wcześniej zobowiązań? Nie wiem.
Pięknie wypadły tylko bisy. Światło księżyca Debussy’ego i Nokturn cis-moll Chopina pokazały pianistę wrażliwego, potrafiącego (kiedy mu się chce) zagrać barwą i pokazać wdzięk melodii. To jak to jest – to co w programie wyrąbane maszynowo jakby przy klawiaturze siedział pan Hyde, a na bis – dosiada się doktor Jekyll?…
Nie wiem jak reszta publiczności, ale ja zdecydowanie wolę tego drugiego i wolałbym posłuchać właśnie jego. Mam też nadzieję, że Cho tej części siebie nie straci.
Foto. Izabela Lechowicz/NOSPR
Świetna recenzja, i – jak mawia młodzież – w punkt! Ja właśnie z tego powodu przestałam chodzić na koncerty, tudzież recitale Cho – pan Hyde w programie gra sztywno, chłodno, poprawnie. Bisy czasem cudne – ale ta dwoistość lub niestabilność emocjonalna jest zupełnie niezachęcająca do ponownego przyjścia na koncert. Też się dziwię skąd te zachwyty, owacje na stojąco publiczności – i też myślę, że to magia nazwiska.
Dr Jekyll i Mrs Hyde – właśnie tak!