Nigdy nie ukrywałem, że mam do Filharmonii Śląskiej wielki sentyment. Od dwóch lat regularnie chodzę na koncerty pod batutą Yaroslava Shemeta, ale moja przygoda z tą instytucją rozpoczęła się dużo wcześniej. To właśnie na Sokolskiej na poważnie rozpoczęło się moje życie koncertowe. Kiedy dokładnie to było? 28 stycznia 2005 roku (mam program z tego koncertu). Przyciągnął mnie wtedy fakt, że wykonywano III Symfonię Gustava Mahlera, rzecz, jak wiadomo, rozbudowaną i monumentalną. Dyrygował ówczesny dyrektor Mirosław Jacek Błaszczyk, solo spiewała Jadwiga Rappé, wystąpił także Chór Filharmonii Śląskiej i Chór Chłopięcy przy Teatrze Ziemi Rybnickiej. Rozpisuję się o tym w takich szczegółach dlatego, że oto historia zatoczyła koło, a ja znów, po 20 latach, zasiadłem w sali na Sokolskiej, słuchając Orkiestry Filharmonii Śląskiej grającej Trzecią Mahlera. Tym razem dyrygował oczywiście Shemet, solo śpiewała Maria Berezovska, śpiewał także Chór Filharmonii Śląskiej, a także chór dziecięcy Canto d’Oro, działający przy Zespole Państwowych Szkół Muzycznych im. Kilara w Katowicach.
Jednak zanim zabrzmiała symfonia Mahlera, na estradzie pojawił się sam chór żeński, który wykonał Vocalisa Pax Józefa Świdra. Oczywiście rozumiem chęć wykonywania dzieł kompozytorów śląskich, rozumiem też chęć uczczenia pamięci ofiar Tragedii Górnośląskiej, rzecz w tym że jeśli program zawiera już dzieło tak rozbudowane jak III Symfonia Mahlera, to przytłoczy ono i wchłonie wszystko inne co znajdzie się w programie. I tak też stało się tym razem…
Ale przejdźmy do Trzeciej, bo to o nią tu przecież chodziło. Cóż – Shemet i jego ekipa znowu „to” zrobili. Dyrygent bardzo dobrze zrozumiał dwie rzeczy, które koniecznie trzeba wiedzieć przy tym dziele. Po pierwsze (a tyczy się to w ogóle całej symfoniki Mahlera) – to nie jest muzyka, która może być przez cały czas piękna. Jest w niej dużo mroku, kanciastości, ostrości, dźwięków chropowatych, brzydkich i wynaturzonych. On to świetnie rozumie i znakomicie wyciąga ze swojego zespołu. Słyszałem na żywo Trzecie wykonane piękniej, bardziej gładko i zdecydowanie nudniejsze (jak choćby wykonanie Zubina Mehty w trakcie Wratislavii Cantans w 2019 roku, o którym nie pisałem). Tutaj te wszystkie zamaszyste marsze, celowo przaśne tańce wypadły znakomicie. Po drugie – w Trzeciej wiele jest miejsc, w których narracja może ugrzęznąć – pewne fragmenty pierwszej części, całe ogniwo drugie, fragmenty trzeciego (te z brzmiącym z oddali rogiem pocztowym), finałowe Adagio. Pod batutą Shemeta muzyka cały czas była w ruchu, cały czas coś się u niego działo, nie było tam ani jednej nuty zagranej z rutyną. Owa potoczystość szła zresztą w parze ze świetnym wyczuciem kontrastów – jak miało być szybko, to było, jak choćby we wściekłym epizodzie w środku monumentalnej pierwszej części. Jeśli chodzi o stronę wokalną – Berezovska nie zrobiła na mnie zbyt dużego wrażenia swoim śpiewem. Miała operową manierę, zbyt dużo wibracji, poza tym słuchając Mahlera chciałbym jednak rozumieć słowa… Niespecjalnie też lubię te portamenta w partii oboju i rożka angielskiego. Niektórzy dyrygenci każą tak grać swoim muzykom, ale ja jednak wolę kiedy tego efektu nie ma. Jest zbyt jaskrawy, niemal komiczny. Oba chóry w piątym ogniwie (śpiewające z balkonów) wypadły świetnie, a Shemet kapitalnie zrobił też środkowy epizod, w którym niewinna pieśń przekształca się nagle w marsz żałobny… Jednak styl Mahlera to nie tylko brzydota, ale też jej kontrast z pięknem. A na brak miejsc pięknych absolutnie nie mogliśmy tu narzekać! Najbardziej emblematyczne było Adagio, gorące i pełne napięcia, z przepięknie grającym, soczystym kwintetem. Jeśli chodzi o solówki, które zrobiły największe wrażenie, to w pierwszym rzędzie wymienić należy kapitalne, surowe i nieco chrapliwe solo puzonu w pierwszej części i miękkie, subtelne solo rogu pocztowego w trzecim ogniwie. Oprócz tego świetnie wypadła też cała sekcja waltorni, a także drewno.
Jeśli chodzi o balans pomiędzy rozmaitymi sekcjami to wierzę, że był dobry. Nie wiem tego na pewno, ponieważ w ramach akredytacji otrzymałem tak fatalne miejsce, że tutti zmieniało się momentami w łoskot, a poza tym przez większość czasu słyszałem dobrze jedynie pierwsze skrzypce, ze szkodą dla pozostałych sekcji. Jeśli chce się zrecenzować koncert to powinno się otrzymać miejsce pozwalające dobrze słyszeć i ocenić całą orkiestrę. Rozumieją to w Musikverein i Konzerthausie w Wiedniu, rozumieją to w Praskim Rudolfinum, rozumieją to przy Placu Kilara, ale nie w Filharmonii Śląskiej. Szkoda.
Przed rozpoczęciem symfonii wyraźnie poruszony Shemet poinformował słuchaczy, że tego dnia odszedł Marian Tobor, jeden z klarnecistów Filharmonii Śląskiej. Wykonanie to zostało zadedykowane jego pamięci.
foto. Przemek Paśnik Fotografia
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl