Mam mieszany stosunek do interpretacji Herberta von Karajana. Nie przepadam za większością jego nagrań, ale to, co robi z muzyką Sibeliusa – jakoś do mnie trafia. Bardzo udana jest jego wersja Tapioli, wydana przez Deutsche Grammophon, a zarejestrowana w pierwszej połowie lat 60. Znajdziemy tu barwność i gęstość brzmienia, wysoki poziom napięcia i umiejętność kształtowania plastycznej, naturalnej, pełnej emocji i angażującej słuchacza narracji. Posłuchajcie tylko jak naturalnie Karajan buduje napięcie i zwalnia po jednej z kulminacji. Przepiękne jest zwłaszcza falowanie blachy:
Posłuchajcie też, jak przejmująca jest ostatnia z kulminacji:
Przepiękna wersja, którą polecam z czystym sumieniem.
Herbert von Karajan, Berliner Philharmoniker, 1964, 20:11, Deutsche Grammophon
Dźwięk Berlińczyków w nagraniu Tapioli z 1976 roku jest gęsty, nasycony, mięsisty i ciemny, ale do tego poematu pasuje to tak samo, jak wyrafinowanie Ansermeta, a kto wie, czy nie bardziej. Ciarki chodzą po plecach, kiedy słucha się, jak berlińskie smyczki tkają gęstą fakturę tego dzieła. Karajan świetnie uchwycił detale w niskim rejestrze – te wszystkie powolne pomruki i warknięcia. Imponująco potężnie brzmi blacha, choć czasami (jak w scenie burzy) dominuje nad resztą orkiestry. Tempo Karajan ma przez cały czas powolne, co bardzo pomaga tworzyć atmosferę gęstą od grozy i tajemnicy. Przepiękne, przejmujące zakończenie.
Posłuchajmy sceny burzy, tej samej, której słuchaliśmy ostatnio w wykonaniu Rosbauda. Trudno uwierzyć, że gra ta sama orkiestra:
Posłuchajcie też zakończenia. Jest urzekająco piękne, a przy tym całkowicie wierne partyturze Sibeliusa. Porównajcie koniecznie z nagraniami Kusewickiego i Beechama:
Herbert von Karajan, Berliner Philharmoniker, 1976, 19:22, Warner
Jeszcze inaczej brzmi ostatnie nagranie z czterech nagrań poematu pod batutą tego dyrygenta. Dźwięk również jest gęsty, ale w inny sposób. Paradoksalnie – więcej tu dramatyzmu, a Karajan wydobywa ze swojej orkiestry dźwięki, które są momentami brzydkie i chropowate. Posłuchajcie fragmentu z początku utworu:
Równie umiejętnie wydobywa z tej partytur klimat grozy i tajemnicy:
Burza brzmi w tym wykonaniu zupełnie inaczej niż w tym, który opisałem poprzednio – jest brzydka i nieprzyjemna, ale to do niej bardzo pasuje. Wiem, że dałem ten fragment przy poprzednim opisie, ale jest tak fascynująco odmienny, że nie mogę się powstrzymać:
Również zakończenie jest piękne, ale w inny sposób… Może jest nawet bardziej intensywne niż poprzednio?
Herbert von Karajan, Berliner Philharmoniker, 1984, 20:28, Deutsche Grammophon
Nie jestem przekonany do pierwszego nagrania Tapioli pod batutą Karajana, które powstało na początku lat 50. Niby wszystko jest ok, ale brzmieniu orkiestry brakuje tego skupienia, mocy i przekonania, które charakteryzuje jego następne rejestracje. Nie ma tu nic, co by jakoś szczególnie poruszało. Posłuchajcie fragmentu z początku utworu, którego jeszcze nie umieszczałem:
A to zakończenie epizodu ze smyczkami grającymi tremolo. Tak jak pisałem – wszystko jest w porządku, na swoim miejscu, ale nic tu nie powala ani nie zaskakuje:
To chyba najlepszy dowód na to, że w przypadku Karajana doświadczenie zrobiło swoje.
Herbert von Karajan, Philharmonia Orchestra, 1953, 20:14, Warner
Odmiennie podszedł do tej partytury Osmo Vänskä. Zamiast doszukiwać się głębi, postawił na klarowność i dramatyzm, a dźwięk jego orkiestry jest ostry jak brzytwa. To interpretacja kompletnie antyromantyczna, surowa i ascetyczna. Mnóstwo tu energii, a sentymentu – ani odrobinę. Nie mogłem powstrzymać wrażenia, że gra orkiestry jest zbyt mało subtelna i zwyczajnie za ostra. Odniosłem wrażenie, że w tej interpretacji to nie tyle poemat o tajemnicy puszczy, co o wycince…
Posłuchajcie najpierw fragmentu ze środka utworu, tego samego, który umieściłem wcześniej w interpretacji Beechama (live, 1955), Berglunda i Karajana (1984):
A tak wypada epizod z pizzicato smyczków, który był już wcześniej w wykonaniu Kajanusa, Kusewickiego i Beechama (1946). Posłuchajcie niepokojącego, świszczącego akompaniamentu drugich skrzypiec, który Vänskä bardzo umiejętnie wydobył z tła:
Osmo Vänskä, Lahti Symphony Orchestra, 1997, 17:55, BIS
Bardzo zaskoczył mnie swoją interpretacją Lorin Maazel. Nie spodziewałem się po nim zbyt wielkich emocji – myślałem, że będzie to Tapiola raczej chłodna w ekspresji i szybka, jeśli chodzi o tempa. A tymczasem dostałem interpretację emocjonalną, momentami niemal wrzącą od ekspresji, i paradoksalnie dość powolną. Ale to, co powala tutaj na łopatki, to gra orkiestry – świetnie zbalansowana, z mocnymi, ostro zaznaczonymi wejściami smyczków, cudownie wręcz barwna. Przepięknie, charakternie i nostalgicznie brzmi rożek angielski, klarnety i oboje. Niepokoju dodają świetnie uchwycone, świszczące partie fletu piccolo w wysokim rejestrze:
A tak brzmi pierwszy burzowy epizod, którego wcześniej mogliście posłuchać w wykonaniu Boulta i Ansermeta. Maazel najwięcej uwagi przywiązuje do drewna:
Przy tym wszystkim dyrygent potrafi utrzymać Wiedeńczyków w ryzach od pierwszej do ostatniej sekundy, tworzy wykonanie w pełni zaangażowane, świetnie oddające surowość, niepokój i grozę utworu Sibeliusa.
Lorin Maazel, Wiener Philharmoniker, 1968, 19:11, Decca
Zupełnie niezwykła jest kreacja Neeme Järviego. Estoński dyrygent jak nikt inny wydobywa z partytury Sibeliusa ogromne pokłady melancholii, prowadząc wykonanie powolne i skupione. Brzmienie orkiestry jest bardziej monolityczne niż w przypadku większości innych nagrań – solówki drewna, na przykład, wydają się bardziej wtopione w tło, bardziej zrośnięte z resztą orkiestry. Ogromne wrażenie robi pauza generalna zaraz na początku utworu – bardzo długa, wystawiająca cierpliwość słuchacza na ciężką próbę, wzmagająca napięcie:
Nie brak tu jednak bardziej ożywionych fragmentów – “ptasi” epizod pośrodku utworu jest zagrany żywo i zadziornie, ale tym bardziej niezwykłe robi wrażenie i tym bardziej kontrastuje z resztą utworu:
Świetnie brzmią kotły, zwłaszcza w pierwszym burzowym epizodzie, gdzie perkusista musiał grać twardymi pałeczkami, co daje efekt niezwykle żywy i wyróżniający te instrumenty z tła:
Niesamowicie brzmią flażolety smyczków przy tak powolnym tempie – wrażenie jest absolutnie unikalne i niezwykłe:
Również zakończenie jest inne od wszystkich innych wykonań – Järvi postawił na to, aby zniwelować oddechy pomiędzy sekcjami smyczków, dlatego w rezultacie otrzymujemy powoli wygasającą, świetlistą smugę dźwięku, w której cezury są prawie niewyczuwalne:
Nie jest to jednak wykonanie pozbawione wad. Monolityczność brzmienia, o której już wspominałem, powoduje, że wiele drugorzędnych detali ginie w bogatej tkance brzmienia. Orkiestra nie jest zbyt selektywna, a tam, gdzie dynamika blachy wzmaga się – trudno wysłyszeć szczegóły innych sekcji. Ale są to tylko drobne niedociągnięcia, które nie obniżają wartości tej wyjątkowej kreacji. Ciężko taką Tapiolę zapomnieć, trudno też wyobrazić sobie, by niektóre elementy mogły zabrzmieć lepiej.
Neeme Järvi, Göteborgs Symfoniker, 1995, 20:09, Deutsche Grammophon
Leif Segerstam tworzy wizję bardzo podobną w ogólnym zarysie – równie powolną i skupioną, ale tam, gdzie Järvi jest przymglony i rozmyty, tam Segerstam jest krystalicznie czysty. Jego Tapiola zadziwia misternie tworzoną atmosferą, a także klarownością, która pozwala usłyszeć detale struktury, który umknęły wszystkim innym kapelmistrzom. Posłuchanie fragmentu z początku – tempo co prawda podobnie powolne jak u Järviego, ale wyraz kompletnie odmienny:
Posłuchajcie obsesyjnie powtarzanego ostinato smyczków w pierwszym burzowym epizodzie, które wprowadza nerwowe napięcie, pomimo powolnego tempa. Tam, gdzie Maazel postawił na drewno, a Järvi na kotły, Segerstam wydobywa zupełnie inne detale:
Tempo jest równie powolne nawet w najbardziej napiętych momentach, ale również tam Segerstam wydobywa ze swojej orkiestry maksimum efektów bez uciekania się do podkręcania tempa:
To bardzo intelektualny typ dyrygowania, à la Klemperer, z bardzo nieoczywistym budowaniem napięcia, w którym najważniejsza jest klarowność i proporcje różnych elementów tworzących strukturę utworu. Ale pomimo tego (a może właśnie dlatego) również ta Tapiola jest głęboko poruszająca i trafiająca w sedno.
Leif Segerstam, Danish National Symphony Orchestra, 21:08, Chandos
Drugie ze swoich nagrań zarejestrował Segerstam z Helsinki Philharmonic Orchestra. Tempo jest tu minimalnie szybsze, ale tak samo zniewalający jest tu nastrój melancholii i rezygnacji. Gra orkiestry jest dość masywna i ciężka, jednak przejrzysta i pełna doskonale stopniowanego napięcia. Posłuchajcie pierwszego burzowego epizodu, który brzmi tu zupełnie inaczej. Jest gęstszy, bardziej drapieżny:
Także wiele pozostałych odcinków imponuje dojrzałością i umiejętnością sprawnego połączenia wielu planów narracyjnych. Posłuchajcie gwałtownego odcinka i zwróćcie uwagę, jak dobrze blacha stapia się ze smyczkami:
Jest w tej interpretacji coś monumentalnego i pomnikowego. Jest tu oddech, jest przestrzenność, są emocje. Jest też jednocześnie miękkość i gęstość brzmienia, co bardzo do tego dzieła pasuje. Także jakość dźwięku jest znakomita.
Leif Segerstam, Helsinki Philharmonic Orchestra, 1995, 19:23, Ondine
Wirtuozowsko i przepięknie zagrana jest wersja poematu pod batutą Eugene Ormandy’ego. Głębia i miękkość brzmienia smyczków robi korzystne wrażenie. Nie jest to jednak dramatyczne wykonanie. Pierwsza scena burzy, aczkolwiek zagrana piękne, jest zwyczajnie ślamazarna i przechodzi dość obojętnie. Ale to, co dzieje się później – robi piorunujące wrażenie. Tak zagranego, świszczącego i zgrzytliwego sul ponticello nie słyszałem nigdzie indziej… Warto tego nagrania posłuchać, choćby dla tych kilkunastu taktów, gdzie napięcie idzie w górę w tempie błyskawicy. Ciarki na plecach gwarantowane! Posłuchajcie sami:
Eugene Ormandy, Philadelphia Orchestra, 1976, 19:55, RCA
Tapiolę nagrał także Edward Gardner, o którego niespecjalnie ciekawym nagraniu pisałem już szczegółowo TUTAJ.
Edward Gardner, Bergen Philharmonic Orchestra, 2018, 18:11, Chandos
Jeśli o najnowsze nagranie Tapioli chodzi, swoją wersję ma na koncie (albo na sumieniu) także Klaus Mäkelä. Nie sądzę, aby interpretacja ta miała szansę na wejście do kanonu. Więcej pisałem o tym TUTAJ.
Klaus Mäkelä, Oslo Philharmonic Orchestra, 2021, 19:23, Decca
Kiedy słucha się Tapioli – trudno oprzeć się wrażeniu, że upiory, które zdawały się zamieszkiwać ukryty w głębi boru domu Sibeliusa w Järvenpää, tak naprawdę skrywały się w jego własnym umyśle. To właśnie one sprawiły, że kompozytor, po kilkunastu latach udręki – zamiast do wydawcy, skierował partyturę VIII Symfonii do kominka. Tym większe wrażenie robi ten poemat i z tym większą siłą przemawia jego surowy, nordycki emocjonalizm.
Sibelius pisał jednak nadal, zazwyczaj krótkie utwory instrumentalne. Ogromne wrażenie zrobił na mnie Surusoitto (Muzyka żałobna) – utwór z 1931 roku, dzieło równie surowe, przypominający wręcz księżycowy krajobraz:
Najlepsze interpretacje Tapioli na pierwszy raz?
Ansermet, Blomstedt, Järvi, Karajan (1964, 1976, 1984), Maazel, Segerstam (z orkiestrą z Helsinek).
Tapiola dla bardziej zaawansowanych słuchaczy?
Beecham (live, 1954), Kusewicki, Rosbaud, Segerstam (z duńską radiówką).