Simon Rattle i Siódma Mahlera

Mówi się, że do trzech razy sztuka. Być może nie zna tego powiedzenia Simon Rattle, bowiem na rynku ukazało się właśnie jego piąte (!!!) nagranie Siódmej Mahlera. Pierwsze, najbardziej znane, koncertowe z City of Birmingham Symphony Orchestra z 1991 roku, jest wyjątkowo nieudane i zdecydowanie go nie polecam (pisałem o nim szczegółowo TUTAJ). Drugie, kolejna rejestracja live, pochodzi z amsterdamskiego Mahler Feest z 1995 roku. Box zawierający cały cykl symfonii Mahlera pod dyrekcją różnych dyrygentów (Chailly, Muti, Abbado, Haitink) nie jest już dostępny na rynku. Można oczywiście nabyć używaną kopię, ale trzeba liczyć się ze sporym wydatkiem, bo ceny zaczynają się od ok. 400 euro (!!!). Można też posłuchać tej Siódmej na Jutjubie, ale – wybaczcie – darowałem to sobie, bo uznałem tę rejestrację za zbyt niszową. Kolejne dwa nagrania to rejestracje z Berliner Philharmoniker. Jedno znajdziecie w kolejnym niszowym i drogim boxie zawierającym nagrania całego cyklu z różnymi dyrygentami i z tą właśnie orkiestrą. Drugie –  to rejestracja DVD z Promsów. Mamy wreszcie najnowszą realizację tego dzieła pod batutą Brytyjczyka, także koncertową, nagraną z jego nową orkiestrą – Symphonie-Orchester des Bayerischen Rundfunks.
Czy szykuje nam się nowy cykl Rattle’a z Bawarczykami?
Trudno powiedzieć – nagrał już z nimi świetną Pieśń o ziemi, DziewiątąSzóstą. Być może powinien nagrać jeszcze raz PierwsząTrzecią, bo jego interpretacje z pierwszego cyklu były szczególnie słabe (ale jeśli mam być szczery to nie ma tam w ogóle jakichś szczególnie wybitnych interpretacji).

Dość dygresji. Jak prezentuje się najnowsza Siódma Rattle’a?

Pierwsze ogniwo rozpoczyna się dobrze. Tempo w introdukcji dobrał dyrygent trafnie, brzmienie jest przestrzenne, ciepłe i przejrzyste. Kontrast pomiędzy głównymi tematami został dobrze zaakcentowany. Orkiestra brzmi przepysznie! Szczególnie dobrze, bo nastrojowo i lirycznie, wypadają epizody pastoralne. Także frenetyczny marsz jest satysfakcjonujący, ale w jednym miejscu Rattle bardzo mocno ścisza blachę, aby wydobyć pizzicato smyczków. Nie brzmi to zbyt dobrze – jak już dochodzi do kulminacji i po pieczołowitym budowaniu napięcia blacha ma wyjść na pierwszy plan z tematem, to niech go gra z pełną mocą. Eksponowanie w tym momencie drugorzędnych detali jest błędną decyzją.
Nachtmusik I utrzymana jest w szybkim tempie. Pierwsze solo waltorni jest dość gładkie, nie dość rytmiczne. Może to jest właśnie największy problem z tym ogniwem – jest miejscami zbyt wygładzone. Ale w innych odcinkach Rattle dobrze z kolei wydobywa rozmaite detale – a to niskie dźwięki harfy, a to szczegóły w sekcji dętej drewnianej. Ogólnie wykonanie jest dość satysfakcjonujące, bo wartkie.
Podobnie jest ze Scherzem. Także ono jest potraktowane szybko i, właśnie, zbyt gładko. Przez to Rattle przegapia kilka okazji do wydobycia interesujących detali, takich jak choćby kilka odzywek tuby. Inne miejsca są z kolei satysfakcjonujące i zarysowane w wyrazisty sposób. Dobrym przykładem jest przeciągnięte zakończenie.
Nachtmusik II jest zmysłową i koronkową serenadą, oznaczoną przez Mahlera jako Andante amoroso. Rattle w ogóle owego miłosnego przymiotnika nie dostrzega, traktuje bowiem to ogniwo rozczarowująco powierzchownie. Problem jest też taki, że skoro już na samym początku tempo jest bardzo szybkie, to co zrobić w momencie, w którym muzyka naprawdę powinna się rozpędzić? Owszem, rozpędza się w jakimś wariackim prestissimo possibile, ale śmiem wątpić, czy o to właśnie Mahlerowi chodziło. To chłodne wykonanie tego ogniwa, takie w stylu Bouleza czy Kondraszyna.
Finał jest świetny. Także tutaj tempo jest wartkie, a blacha absolutnie wspaniała. Jedyny minus jest taki, że nie słychać tu (w drugim ogniwie zresztą też) tam-tamu, którego dźwięk dużo jednak zmienia, wprowadzając urozmaicenie kolorystyczne. Ale i bez tego detalu wrażenia są bardzo pozytywne, a zakończenie jest już zupełnie brawurowe.

Jak najlepiej podsumować to nagranie Rattle’a? Jest nierówne. Wiele elementów jest tu satysfakcjonujących – przede wszystkim rewelacyjna gra orkiestry i doskonały dźwięk. Ale interpretacja dyrygenta jest satysfakcjonująca jedynie w skrajnych ogniwach (a to też z pewnymi zastrzeżeniami, o których wspomniałem wyżej), trzy środkowe wypadają słabiej. Brakuje im momentami charakteru, można wydobyć z nich zdecydowanie więcej odcieni barw. Gdybym częściej bawił się w oceny liczbowe, to dałbym temu albumowi 6/10. To na pewno dobra pamiątka dla osób, które były na tym koncercie. Ale jeśli znacie nagrania Abbada (z CSO, nie to lipne z Berlińczykami!), Bernsteina (oba równie dobre), Gielena (to z Berlińczykami), Tilsona Thomasa (to z LSO) czy Sinopoliego, to nie ma potrzeby, abyście zawracali sobie głowę tym albumem. A jeśli ich nie znacie – poznajcie je, a Rattle’a odpuśćcie.

 

Gustav Mahler
VII Symfonia e-moll

Symphonie-Orchester des Bayerischen Rundfunks
Simon Rattle – dyrygent

BR Klassik

 

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.