Dziś parę słów o kilku specyficznych nagraniach Piątej. O ile muzyka Beethovena pojawiała się stale w programach koncertów Siergieja Kusewickiego, Sir Johna Barbirolliego i Otto Klemperera, to nie da się tego samego powiedzieć o Boulezie. Ten francuski dyrygent znany jest raczej ze swoich interpretacji dzieł Gustava Mahlera czy utworów dwudziestowiecznych. Jak wypadł jego romans z muzyką Beethovena? Well… dojdziemy i do tego.
Bardzo nietypową Piątą oferuje słuchaczom Otto Klemperer w nagraniu z 1955 roku. Widzicie, z nim jest taki problem, że nie bardzo wiadomo jak go zaklasyfikować i w której szufladce go umieścić. Romantykiem nie jest na pewno. Nie znajdziecie w jego interpretacji ani śladu czułostkowości czy patosu. W takim razie modernista? Nie do końca, bo dźwięk Philharmonia Orchestra jest jednocześnie masywny, a tempa powolne. Uwaga dyrygenta kieruje się raczej w kierunku wydobywania szczegółów partii smyczków i drewna. Blacha traktowana jest po macoszemu i to nawet wtedy, kiedy powinna wysuwać się na pierwszy plan. Jest w interpretacji Klemperera stoicki spokój, którego brakuje romantykom, i monumentalizm, którego z kolei nie dostaje modernistom. To nie jest porywająca kreacja i chyba zresztą nie chodziło dyrygentowi o to, aby kogokolwiek porwać. To bardzo intelektualna interpretacja, zdystansowana emocjonalnie, która daje uczucie, że uczestniczymy nie tyle w opowieści, co w wykładzie, podczas którego prowadzący przedstawia po kolei wszystkie fakty i kieruje wywodem z żelazną logiką. Klemperer to jedyny jak do tej pory dyrygent ze wszystkich omawianych dotychczas postaci, który wykonał wszystkie powtórki, zarówno w pierwszej jak i w trzeciej i czwartej części. Stąd też taki a nie inny czas trwania nagrania, dłuższy o ok. 5 minut od pozostałych rejestracji.
Posłuchajmy jak dyrygent traktuje drugi temat w pierwszej części:
Fragment elegancko potraktowanej drugiej części:
Wejście waltornia na początku trzeciej części jest jak trza – mocne i zdecydowane:
Ale już wiolonczelom i kontrabasom przydałoby się zdecydowanie więcej energii:
Klemperer wydobył ciekawe detale z partii drewna w finale. Posłuchajcie fletu piccolo:
Otto Klemperer, Philharmonia Orchestra, 1955, I – 8:03 (P), II – 10:06, III – 5:41 (P), IV – 11:14 (P) [35:09], Warner
Na tej rejestracji Klemperer nie poprzestał. Wrócił do studia nagraniowego cztery lata później i zrobił następne nagranie, również z Philharmonia Orchestra. Warner wydał oba nagrania w boxie, którego okładkę zamieściłem powyżej. Bardzo dziwna to rzecz. Już pierwsza rejestracja była powolna, to jest natomiast najwolniejsza znana mi Piąta Beethovena. Trwa prawie 40 minut. Czy są jakieś zalety zastosowania aż tak powolnych temp? Nie wiem. Nie uświadczycie tu energii, rozmachu, a cała narracja daje nieprzyjemne wrażenie formułowanej z wielkim wysiłkiem, niemal apatią. To Beethoven w slow motion. Słuchając tego nagrania będziecie mieć mnóstwo czasu, żeby usłyszeć rzeczy, których nie słychać w żadnej innej rejestracji. Jeśli tego właśnie chcecie, jeśli chcecie usłyszeć bardzo odmienną interpretację Piątej – słuchajcie, ale czujcie się ostrzeżeni. Mnie ta wersja Klemperera zmęczyła i wynudziła. Zdecydowanie dla koneserów.
Fragment części pierwszej:
Fanfary w drugiej części są ciężkie i apatyczne. W ogóle cała ta część w tym nagraniu brzmi wyjątkowo niezgrabnie i mało poetycko. Poza tym to żadne Andante con moto, a Adagio molto:
A to już wejście waltorni w finale. Sami oceńcie czy Wam się to podoba, we mnie podejście Klemperera wzbudziło protest:
Otto Klemperer, Philharmonia Orchestra, 1959, I – 8:55 (P), II – 11:10, III – 6:16 (P), IV – 13:16 (P) [39:44], Warner
Puśćmy na chwilę wodze fantazji. Wyobraźmy sobie, że do Woody’ego Allena przychodzi scenarzysta ze scenariuszem nowego filmu. Ale nie jest to kolejna komedia romantyczna, nie jest to nawet podszyty psychoanalizą dramat. Jest to coś dla stylu Woody’go całkowicie obce, jakiś film, którego nigdy nie nakręcił, np. rozgrywający się w przestrzeni kosmicznej horror w stylu Obcego. Skonfundowany Allen czyta scenariusz, odkłada go na bok i pyta: „co to do jasnej cholery jest i co ja mam z tym w ogóle zrobić?…” Mam wrażenie że kiedy ktoś z Sony zaproponował Pierre’owi Boulezowi nagranie Piątej Beethovena – to francuski dyrygent zareagował tak samo. Jest w tym połączeniu coś tak egzotycznego, tak nienaturalnego i groteskowego, że człowiek zaczyna się zastanawiać, jak w ogóle mogło dojść do takiego nagrania? To tak jakby dowiedzieć się, że Zdzisław Beksiński w pewnym momencie swojego życie malował obrazy w stylu impresjonistów. Boulez prowadzi Piątą w taki właśnie dziwaczny, nienaturalny sposób, który sprawia wrażenie, że dyrygent kompletnie nie czuje tej muzyki i nie wie, co z nią zrobić. Całej pierwszej części brakuje naturalności i płynności narracji. Słychać oderwane od siebie frazy, które w żaden sposób się ze sobą nie łączą i niczego nie budują. Tempo jest tak powolne, a tak przy tym sztywne, że nawet Klemperer wydaje się przy Boulezie demonem prędkości. Później nie jest lepiej. W Andante brak jakiejkolwiek śpiewności i poczucia ciągłości. Równie egzotyczny jest pomysł dyrygenta, aby powtórzyć sporą część trzeciej części, przez co staje się ona tak samo długa jak pozostałe. Pomysł Bouleza nie jest pozbawiony sensu, ale wykonanie jest tak marne, pozbawione energii, emocji i zaangażowania, że przebrnięcie przez ten sam materiał to droga przez mękę. Tak samo wymęczona, mało spontaniczna i zwyczajnie nudna jest czwarta część. Dźwięk jest bardzo dobry, a Boulez wydobywa mnóstwo detali z partytury Beethovena, ale nie ma dla niej zrozumienia ani uczucia.
Pierre Boulez, New Philharmonia Orchestra, 1970, I – 9:20 (P), II – 10:14, III – 9:52 (P), IV – 9:24 (P) [38:50], Sony
Ciekawą koncepcję pierwszej części przedstawił w nagraniu live Sir John Barbirolli. Angielski dyrygent, podobnie jak Klemperer, nie podkreśla romantycznej retoryki i eliminuje ją ze swojej interpretacji. Jednakże w odróżnieniu od swego niemieckiego kolegi z upodobaniem wydobywa ze swojej orkiestry śpiewne linie melodyczne smyczków. Dźwięk jest masywny, a gra orkiestry momentami nieprecyzyjna. Posłuchajcie początku pierwszej części i zwróćcie uwagę, jak ostro urywany i niedopowiedziany jest motyw główny:
To temat drugi, liryczny i rozkołysany:
Niestety, bardzo romantyczna w wyrazie jest część druga. Oczywiście, śpiewność i emocjonalność jest zawsze w cenie, ale niestety ciężka gra orkiestry nie pozostawia najlepszego wrażenia. Posłuchajcie zakończenia:
Przejście od trzeciej do czwartej części jest płynnie zbudowane, a napięcie rośnie naturalnie:
Również finał obywa się bez romantycznej grandilokwencji. Niestety, obywa się też bez precyzji. Dźwięk jest momentami zamazany, a wszelkie kulminacje i odcinki o większej obsadzie nie są zbyt czytelne. Co do samej interpretacji – podobała mi się naturalność i płynność narracji, a Barbirolliemu udało się zaangażować orkiestrę. Nie jest to jednak wykonanie, które wstrząsa czy zostaje w pamięci.
Sir John Barbirolli, Hallé Orchestra, 1966, I –7:57 (P), II – 10:21, III – 5:18 (P), IV – 8:13 [31:35], BBC Legends
Temperamentną i udaną Piątą prowadzi Siergiej Kusewicki w swoim ostatnim nagraniu tego utworu z Boston Symphony Orchestra z 1949 roku. Nie przesadza, nie wydziwia, nie szokuje. Szkoda, że dźwięk nie jest lepszy. Słychać tu w zasadzie tylko główną warstwę narracji, a rozmaite dwuplanowe detale i szczególiki gdzieś umykają. Pomimo tych niedostatków jakość gry orkiestry jest imponująca. BSO była w owym czasie uznawana za jeden z najlepszych zespołów na świecie i słuchając tego nagrania nie mam wątpliwości że istotnie tak było. To solidna interpretacja, ale jedno jest dla mnie pewne – historii fonografii nie zmieniła. Rzućmy uchem jak Maestro Kusewicki rozpoczyna swoją interpretację Piątej. Zwróćcie uwagę na ostrą artykulację smyczków:
A to już fragment finału, prowadzony w umiarkowanym tempie:
To wersja która imponuje stroną techniczną wykonania i ujmuje naturalnością. Czy wstrząsa? Śmiem wątpić.
Siergiej Kusewicki, Boston Symphony Orchestra, 1949, I – 6:26, II – 10:36, III – 5:27, IV – 9:35 [31:34], United Archives
A jak poradzili sobie z Piątą legendarni polscy dyrygenci – Artur Rodziński i Stanisław Skrowaczewski? O tym już w następnej części przewodnika 😉