Do omówienia w ostatniej części przewodnika po nagraniach Piątej zostawiłem nagrania zorientowane historycznie. Spotkamy się więc z panami Gardinerem, Norringtonem i Harnoncourtem i przekonamy się, co ciekawego mieli do powiedzenia w tym utworze. Gotowi?
Nagranie Sir Johna Eliota Gardinera przeszło już do kanonu. Angielski dyrygent oferuje słuchaczom zimny prysznic. Żadnego rozpływania się w nastrojach, żadnego rozmarzenia, żadnego wahania – Piąta Gardinera to radykalna, przebojowa w wyrazie interpretacja. Balans pomiędzy grupami instrumentów jest kompletnie odmienny od tradycyjnych wykonań, nawet modernistycznych. Dużo lepiej trzymać wszystkie długo trzymane dźwięki drewna, wejścia blachy są ostre i zdecydowane, a rytm zdecydowanie podkreślony w miejscach, które zwykliśmy uznawać za liryczne i spokojne. Brzmienie zespołu jest cienkie, przejrzyste i pozwala z łatwością wydobyć mnóstwo detali, które umykają zazwyczaj w masywnym brzmieniu standardowej orkiestry. Dawno temu bardzo nie lubiłem tej interpretacji. Uważałem ją za zimną i odhumanizowaną. Kiedy słuchałem jej teraz, porwała mnie wigorem i śmiałym, pełnym pasji entuzjazmem. Dostrzegłem też subtelne i naturalne zawahania tempa, które kiedyś umykały mojej uwagi i skłaniały do niezbyt przychylnych komentarzy. W większości wersji recytatyw oboju jest miejscem zatrzymania akcji, swoistym okiem cyklonu. U Gardinera nawet ten element jest potraktowany wyjątkowo szybko i mało refleksyjnie:
Posłuchajcie dobrze Wam już znanego miejsca i zwróćcie uwagę jak rozkołysana i śpiewna jest szybko potraktowana druga część:
Początkowo trudno mi było w to uwierzyć, ale sekcja Più moto jest, słusznie, odpowiednio szybsza:
Trzecia część jest od początku drapieżna i ostra. Gardiner nie buduje napięcia, od razu mamy do czynienia z ogromnym ładunkiem energii:
Posłuchajcie zakończenia finału, zwróćcie przy tym uwagę na gwałtowne wejścia kotłów podkreślające rytm, oraz na dźwięki blachy:
Sir John Eliot Gardiner, Orchestre Révolutionnaire et Romantique, 1994, I – 6:30 (P), II – 8:15, III – 7:12 (P), IV – 9:57 (P) [31:54], Deutsche Grammophon
Równie szybko i lakonicznie rozprawia się z Piątą inny angielski dyrygent, Sir Roger Norrington. Pierwszą część prowadzi w tak samo zawrotnych tempach co Gardiner, ale w odróżnieniu od niego wyciąga więcej dziwnych, momentami groteskowych odzywek z sekcji blachy. Byłem tymi akcentami mocno zaskoczony, nie kojarzyłem bowiem Piątej Beethovena z czarnym humorem à la Berlioz. Niemniej jednak efekt jest intrygujący. Posłuchajcie sami:
Tak brzmią u Norringtona fanfarowe wtręty w tej części. Ani grama patosu, ani odrobiny grandilokwencji. Świeży i intrygujący efekt:
Fascynującą barwę mają instrumenty dęte drewniane. W tym fragmencie w partyturze widnieje oznaczenie dolce:
Kontrabasy i wiolonczele w trzeciej części nie brzmią tak ciężko i masywnie jak zazwyczaj, ich gra ma w sobie wiele ożywczej energii:
Przejście od trzeciej do czwartej części jest niesamowicie intensywne, wręcz kipi od napięcia:
Fascynująca kreacja. Norrington wyciąga z partytury Beethovena barwy, których kompletnie nie spodziewałem się tam odnaleźć. Jego wykonanie, bardzo odmienne od wersji Gardinera, jest niemniej radykalne i niemniej intrygujące.
Sir Roger Norrington, London Classical Players, 1989, I – 6:32 (P), II – 8:48, III – 7:41 (P), IV – 10:47 [33:38], Warner
Pamiętacie jak przy okazji recenzowania nagrań Symfonii fantastycznej Berlioza potępiłem TUTAJ pierwsze nagranie Norringtona i zachwycałem się jego drugą rejestracją? Również w przypadku Piątej Beethovena angielski Maestro powrócił do niej po latach i nagrał ją z Radio-Sinfonieorchester Stuttgart des SWR. Jaki tym razem jest efekt tej współpracy? Powiem Wam tak: jeśli pisałem do tej pory o indywidualnych, autorskich kreacjach, świeżych pomysłach innych dyrygentów (włączając w to samego Norringtona) to większość tych nagrań blednie wobec interpretacji tak oryginalnej, tak świeżej i porywającej. Dyrygent zagłębia się w utwór z dziką energią i entuzjazmem. To najbardziej radykalna wersja tej symfonii, jaką tylko możecie sobie wymarzyć. Jeśli nadal sądzicie, że rozpoczęcie Piątej symbolizuje los pukający do drzwi, to ostrzegam Was: w tej wersji drzwi zostają staranowane i wyrwane razem z zawiasami. Impet i energia to jednak nie wszystko. Również tutaj Norrington lubuje się w wyłuskiwaniu z partytury brzmień nieoczywistych, nie zawsze przy tym pięknych i przyjemnych dla ucha, a czasem wręcz zgrzytliwych. Druga część pełna jest niezwykłego napięcia, prowadzona jest przy tym w tempach wręcz ekspresowych. Nadaje to wielu odcinkom wigoru i rytmicznej pulsacji, z którą mogą mierzyć się chyba tylko interpretacje Toscaniniego. Jest jednak jedna poważna różnica pomiędzy starym a nowym nagraniem Norringtona. To drugie jest o niebo lepiej zagrane i nagrane. Posłuchajcie gwałtownych sforzat blachy w finale, gwałtownych zmian dynamiki, posłuchajcie jak Norrington traktuje wznoszące przebiegi skalowe, które w tym wykonaniu odsyłają słuchacza bezpośrednio do tego co miał okazję usłyszeć już w drugiej części. Jeśli nie znasz tej interpretacji, a uważasz że znasz dobrze V Symfonię Beethovena – jesteś w błędzie.
Roger Norrington, Radio-Sinfonieorchester Stuttgart des SWR, 2002, I – 6:32 (P), II – 8:08; III – 7:47, IV – 10:33 [33:00], Hänssler
Jest jeszcze jedna postać, której nie można przegapić pisząc o historycznie zorientowanych wykonaniach dzieł Beethovena. Chodzi o Nikolausa Harnoncourta, prawdziwego giganta i jednego z najciekawszych dyrygentów działających w drugiej połowie XX wieku i na początku XXI wieku. Jego sposób rozumienia Piątej jest specyficzny, rzekłbym również, że… kompromisowy. Dźwięk Chamber Orchestra of Europe z jego pierwszego nagrania jest dość podobny do wersji Gardinera i Norringtona w sposobie kształtowania fraz, w sposobie ostrego traktowania instrumentów dętych blaszanych i kotłów. To gwałtowna wersja, ale utrzymana w wolniejszych tempach niż nagrania Anglików. Również barwa orkiestry jest u austriackiego dyrygenta ciemniejsza, bardziej miękka, nasycona i subtelna. Interpretacja jest zróżnicowana – są tu momenty gwałtowne, ostre, wypowiadane z wielką mocą, są też miejsca potraktowane w sposób wyciszony i refleksyjny. Pierwsza część jest gwałtowna, rytm jest wyraziście zaakcentowany:
W drugiej części Harnoncourt jest o wiele bardziej liryczny i wyciszony niż Gardiner i Norrington. Zwróćcie uwagę na piękne frazowanie, na sposób w jaki orkiestra zaokrągla frazy:
Początek trzeciej części utrzymany jest w konwencjonalnym tempie, z zaakcentowanym zwolnieniem na końcu frazy. Zwróćcie jednak uwagę na barwę brzmienia wiolonczel i kontrabasów:
Finał jest świetnie rozplanowany, potraktowany rześko i energicznie. Posłuchajcie jak Harnoncourt różnicuje tempo i ekspresję gry swojej orkiestry:
Dyrygent w ciekawy kolorystycznie sposób buduje też akordy. Zwróćcie uwagę jak podkreślił dźwięk fletu piccolo w zakończeniu symfonii:
Nikolaus Harnoncourt, Chamber Orchestra of Europe, 1990, I – 7:23 (P), II – 10:00, III – 8:22 (P), IV – 10:57 [36:32], Teldec
Całkiem niedawno ukazało się drugie nagranie Piątej Harnoncourta, w którym dyrygent prowadzi swój własny legendarny zespół – Concentus Musicus Wien. Na tym samym krążku umieszczona została również Czwarta Beethovena. Te nagrania, zarejestrowane niecały rok przed śmiercią wielkiego dyrygenta, można potraktować jako jego testament. Co mówi nam ostatnia interpretacja Piątej Harnoncourta? Czy mówi coś odmiennego od jego poprzedniej interpretacji i od wykonań Gardinera i Norringtona? Zdecydowanie tak! Austriacki dyrygent podchodzi do tej symfonii w podobnie subtelny sposób, elastycznie różnicując tempa, ale jest tu też coś jeszcze. Jest wielkie wyczucie w kształtowaniu formy i w sposobie traktowania pauz. Posłuchajcie tylko wszystkich zawahań w pierwszej części. Słuchacz przyzwyczajony do uporczywego parcia naprzód przeżyje spore zaskoczenie kiedy tuż przed powtórką ekspozycji czeka go nagle całkowite zatrzymanie akcji. Tak samo dzieje się również pomiędzy ekspozycją a przetworzeniem części pierwszej i w wielu miejscach w trzeciej części. Harnoncourt w udany sposób wprowadza do swojej interpretacji element zaskoczenia i to w sposób, jakiego się kompletnie nie spodziewałem. Przepiękna, barwna i delikatna jest druga część, gdzie dyrygent rozśpiewał orkiestrę w cudowny sposób. Równie ciekawie brzmi finał, w którym flet piccolo i cała blacha, łącznie z trzema puzonami, grają NAPRAWDĘ głośno. Efekt jest iście barbarzyński i kapitalnie oddaje dziki i euforyczny charakter muzyki. Posłuchajcie uważnie finału i zwróćcie uwagę na pauzy, jakimi oddzielone są od siebie ostatnie akordy. Kolejny bardzo udany zabieg retoryczny! I kolejny żywy dowód na to, że nieważne jak wysiedziana jest kanapa – zawsze znajdzie się taki, co pokaże nam w niej coś nowego. Przepiękna, osobista, subtelna, przemyślana i poruszająca interpretacja.
Nicolaus Harnoncourt, Concentus Musicus Wien, 2015, I – 7:23 (P), II – 9:05, III – 8:17 (P), IV – 10:56 (P) [35:41], Sony
Jaki jest werdykt? Czyje nagranie polecić?
Jeśli potrzebujesz jednej wersji i niekoniecznie zależy Ci na tym, aby było to wykonanie zorientowane historycznie – wybierz Kleibera. Dostaniesz rewelacyjny dźwięk, rewelacyjną grę orkiestry i ciekawą interpretację.
Jeśli zależy Ci na wersji zorientowanej historycznie – możesz słuchać w ciemno wszystkich wykonań omówionych w tym wpisie. Każdy z trzech panów ma w Piątej intrygujące rzeczy do powiedzenia. Waham się jednak, czy mogę polecić te wersje na pierwszy raz. Każda z nich jest radykalna i niezwykle odmienna od większości standardowych wykonań w których wykorzystuje się współczesne instrumenty. Polecam również gorąco „historyzującą” wersję Skrowaczewskiego.
Jeśli zależy Ci na ciekawej interpretacji i nie dbasz o jakość dźwięku – sięgaj śmiało po nagrania Richarda Straussa i Arturo Toscaniniego. W przypadku tego drugiego polecam zwłaszcza nagranie live z 1945. Jest piorunujące.
Interesują Cię bardziej romantyczne wersje tego utworu? Sięgaj śmiało po nagranie Tennstedta, a przede wszystkim Furtwänglera. Jego nagranie z 1943 roku to pozycja obowiązkowa dla każdego, kto lubi ten utwór. Mengelberg oferuje przede wszystkim świetną jakość gry orkiestry. Co do Stokowskiego… Jego interpretacje są ostentacyjnie ekscentryczne, dlatego też polecam je przede wszystkim tym, którzy chcą usłyszeć coś naprawdę innego. Zdecydowanie nie na pierwszy anie nawet nie na drugi raz.
Obie interpretacje Klemperera są bardzo specyficzne i nie wiem za bardzo, czy i komu je polecić. Jeśli już to tym, których interesują „mózgowe” kreacje, nastawione na wydobywanie szczegółów struktury.
Przewodnik po nagraniach Piątej jest, jak wszystkie poprzednie przewodniki, mocno subiektywny i niekompletny. Ostentacyjnie pominąłem trzy nagrania Karajana z lat 60., 70. i 80., nie uwzględniłem żadnego z dwóch nagrań Bernsteina. Żałuję, że nie dotarłem do nagrań Celibidache, Mutiego, Mrawińskiego czy Kleckiego. Nie uwzględniłem nagrań bardziej współczesnych, szeroko rozreklamowanych (a czasem wręcz przereklamowanych) kapelmistrzów – Rattle’a, Barenboima, Abbado, Haitinka czy Dudamela.
To oznacza jedno – będzie do czego wracać 😉
Wielka szkoda, że zabrakło Markevitcha, który jest najbardziej dziki ze wszystkich interpretacji, a orkiestra Lamoureux ma ziarniste, rosyjskie brzmienie. Największym pominiętym jest chyba Szell, którego live z Salzburga 1969 roku jest wybitny. Kleiber z tą samą orkiestrą jest oczywiście wybitny w pierwszej części, choć wejście na codę mogło by być bardziej zaznaczone. Niestety 4 część cierpi ze względu na powtórzenie ekspozycji i nie aż tyle mocy, ile Kleiberowi udało się uzyskać w pierwszej części. Szell natomiast pozostawił nam doskonałą wersję części 4, a gdy pojawia się retrospekcja z 1 części, wiedeńskie rogi nie mają sobie równych.
Dziękuję za komentarz! Cały przewodnik po nagraniach Piątej jest do przerobienia i uzupełnienia, bo pisząc go kilka la temu nie uwzględniłem ani tych nagrań, o których Pan pisze, ani późniejszych nagrań Karajana czy też Bernsteina, Schurichta, Wanda, Scherchena czy Jochuma, żeby wymienić kilka nazwisk, które przychodzą mi do głowy w pierwszej kolejności.