Jakiś czas temu zafascynowała mnie muzyka szwedzkiego kompozytora Kurta Atterberga. Pisałem już dawno temu o jego muzyce na smyczki (link TUTAJ ), a także o jego symfoniach (TUTAJ link do artykułu o całym cyklu, a TUTAJ i TUTAJ pisałem o Szóstej). Kiedy więc dowiedziałem się o Ture Rangströmie (1884 – 1947), kolejnym szwedzkim kompozytorze tworzącym w tym samym okresie co Atterberg, poczułem nagły głód nowej muzyki i pełen dobrych przeczuć zabrałem się za poszukiwanie płyt. Komplet czterech symfonii tego kompozytora popełnił specjalizujący się w nagrywaniu utworów mniej znanych kompozytorów znakomity dyrygent Michail Jurowski, który zarejestrował je z Norköpping Symphony Orchestra. Czego chcieć więcej? Z takim oto nastawieniem zabrałem się do słuchania…
Pierwszy krążek zawiera trzy kompozycje – Dithyramb z 1909 roku, Hymn wiosenny z 1942 roku oraz I Symfonię cis-moll August Strindberg in memoriam napisaną w 1914 roku. Mamy więc dwie wczesne kompozycje tego autora oraz jedną późną. Najbardziej rozbudowanym dziełem jest oczywiście symfonia, będąca także świadectwem relacji pomiędzy kompozytorem a dramaturgiem. Cztery części Symfonii zatytułowane są następująco: Czas zamętu, Legenda, Magiczne runy oraz Walka, jednakże Rangström dementował informacje, jakoby była to muzyka programowa. Kompozytor był przez swoich współczesnych ostro krytykowany za radykalny język muzyczny, jednak zarzuty formowane wobec niego wtedy odebrałem z pewnym zakłopotaniem podczas słuchania samej muzyki. Świadczyć one mogły bowiem albo o kompletnym zatrzymaniu się w czasie szwedzkiego życia muzycznego albo o mojej kompletnej niewiedzy. Nic tu bowiem oryginalnego – muzyka Rangströma zawarta na pierwszej płycie jest mało oryginalna. Słychać tu jakieś odpryski Sibeliusa, coś z Brahmsa, coś z Czajkowskiego, ale bez inwencji, bez pazura, bez pomysłowości. Pierwsza płyta bardzo mnie rozczarowała. Przesłuchałem jej dwa razy i nie znalazłem powodu, żeby wrócić do niej i wysłuchać zawartych na niej utworów po raz trzeci.
Obiecująco rozpoczyna się II Symfonia d-moll (1919), nosząca podtytuł Moja ojczyzna. Poszczególne części tego dzieła to Bajka, druga to Las, fala, letnia noc, natomiast część ostatnia nosi tytuł Sen. Jest to kompozycja zdecydowanie bardziej zajmująca niż poprzednia symfonia. Narracja jest spójna, a sposób prezentowania i przetwarzania myśli muzycznych daje nadzieję na satysfakcjonujące doświadczenie. Nadzieja jednak nie spełnia się w 100%, a to z powodu braku wyraźnej fizjonomii tej muzyki. Ten sam problem dotyczy drugiego utworu z płyty, Intermezzo drammatico. Bardziej to Intermezzo lirico niż drammatico. Mamy tutaj pięć części – Introduzione, Alla danza, Notturno, Elegia i Alla marcia, a całość nosi podtytuł Z orientalnej baśni. Autor omówienia w książeczce posuwa się do nazwania tego trwającego szesnaście minut utworu „szwedzką Szeherezadą w miniaturze”, byłbym jednak ostrożny w formułowaniu tego typu sądów. Owszem, orientalny klimacik jest tu wyczuwalny, są ładne solówki instrumentów dętych drewnianych, ale… jeśli już ktoś koniecznie chce posłuchać „orientalnego” utworu skandynawskiego kompozytora to powinien raczej sięgnąć po suitę Alladyn Carla Nielsena niż po utwór Rangströma.
Całe szczęście III Symfonia Des-dur Pieśń pod gwiazdami jest już utworem dużo ciekawszym, dojrzalszym i bogatszym w wyrazie. Szwedzki kompozytor nadal nie wychodzi poza tonalność i eksponuje tu typowo romantyczne, nasycone brzmienie orkiestry, jest jednak w stanie nadać temu dziełu odcień surowego liryzmu. Jest też w tym jednoczęściowym utworze szybki, motoryczny odcinek – ciekawy i wciągający. Ze wszystkich symfonii Rangströma ta jest najciekawsza i najbardziej wyrazista. Niemniej ciekawa jest też jej następczyni – pięcioczęściowa IV Symfonia Invocatio na organy i orkiestrę. Tym razem kompozytor sięgnął do wzorców barokowych, stąd też obecność passacagli w części pierwszej (Preludio), stąd też Alla toccata: Allegro arrabbiato jako część druga, zawierające zwariowaną solówkę ksylofonu. Centralną z punktu widzenia dramaturgii dzieła jest jednak część czwarta – Recitativo ed Arioso. Tutaj organy wyłonione są z tkanki dzieła w bardziej wyrazisty sposób. W muzyce panuje nastrój melancholii i smutku. Finale jednak rozczarowuje – brzmi oficjalnie, dużo tu zadęcia i hałasu, a mało treści.
Strona wykonawcza prezentuje się bardzo dobrze. Norköpping Symphony Orchestra pod batutą Jurowskiego prezentuje te dzieła w aurze brzmieniowej, która przywodzi na myśl Brahmsa. Dźwięk jest pełny, ciepły i masywny, ekspresja umiarkowana. Trudno mi powiedzieć, czy wynika to z niedoboru temperamentu kompozytora czy też z intencji dyrygenta. Miałem przez cały czas wrażenie, że nastroje w muzyce Ture Rangströma są tak samo rozmyte jak impresjonistyczne obrazy Augusta Strindberga, zdobiące okładki poszczególnych albumów. Posłuchać tej muzyki oczywiście można, ale nie mogę ocenić jej zbyt wysoko. Przez większość czasu owa niedookreśloność nastroju wydała mi się nużąca i zniechęcająca do tego, by do muzyki Rangströma powrócić.
Ture Rangström
Dithyramb
I Symfonia cis-moll August Strindberg in memoriam
Hymn wiosenny
II Symfonia d-moll Mitt land
Intermezzo drammatico
III Symfonia Des-dur Sång under stjärnorna
IV Symfonia d-moll Invocatio
Norköpping Symphony Orchestra
Michail Jurowski – dyrygent
CPO