Są takie albumy przy których trudno powstrzymać entuzjazm. Ba, wszelki entuzjazm wydaje się przy nich rzeczą najzupełniej normalną i dziwne byłoby reagować inaczej! Tak jest z niniejszą płytą. Wydana była co prawda dawno temu, co sprawia że jest trudno dostępna i droga, ale warta zachodu. Tym co sprawia, że wydany ongiś przez wydawnictwo Russian Revelation album Shostakovich plays Shostakovich vol. 2 jest tak interesujący, jest interpretacja X Symfonii, zagrana przez kompozytora na cztery ręce wespół z Mieczysławem Weinbergiem. Różnie można oczywiście podejść do kwestii wykonywania utworów orkiestrowych w wersji na fortepian. W przypadku niektórych dzieł są to zabiegi wręcz perwersyjne, inne utwory zaś znoszą je względnie dobrze. Symfonia Szostakowicza mieści się gdzieś pośrodku tego continuum. Z jednej strony to muzyka dopracowana pod względem struktury, z drugiej strony jednak – ta struktura wyraźnie przejawia się przez barwę… Takie rzeczy jak solo waltorni w trzeciej części, rubaszna melodia fagotu w finale czy kotły gromko wygrywające motyw DSCH w zakończeniu wgryzają się w pamięć tak bardzo, że trudno słuchać interpretacji która jest ich pozbawiona. Ale może to tylko mój problem? Nijak mają się bowiem te zastrzeżenia do tego, co wyprawiają za klawiaturą panowie Szostakowicz i Weinberg. Nie epatują wirtuozerią, nie grają pięknym dźwiękiem, ani jeden ani drugi nie jest zwierzęciem estradowym. Jednak słuchając ich interpretacji ma się poczucie, że każdy dźwięk tego utworu jest przeżyty do cna i dogłębnie przez nich zrozumiany. Budowanie napięcia tej kompozycji, zrozumienie struktury utworu, oddanie jej emocjonalnego sensu – to wartości, które udało im się zrealizować świetnie.
Przejmująco wypada kulminacja w pierwszej części – jest w grze Szostakowicza i Weinberga coś bardzo prawdziwego i poruszającego. Demoniczna i motoryczna druga część wypada chyba najsłabiej. W tym odcinku zdecydowanie brakuje czysto fizycznej siły dźwięku, którą jest w stanie zapewnić orkiestra. Panowie narzucają za to wartkie tempo, a interpretacja jest czytelna. Zaskakująco dramatycznie wypada zdominowana przez motyw DSCH część trzecia, pełna rozmachu i napięcia. Podobnie intensywna jest czwarta część, skonstruowana w tak doskonały sposób, że nie odczuwa się żadnego zubożenia w stosunku do orkiestrowego oryginału. Wszystko jest tu na swoim miejscu.
Mamy też na płycie cztery preludia z op. 24 w opracowaniu Dmitrija Tsiganowa – cis-moll nr 10, Des-dur nr 15, b-moll nr 16 i d-moll nr 24. Wykonuje je Leonid Kogan, a przy fortepianie ponownie zasiada kompozytor. Wykonania są świetne – dobrze wyczute, zagrane z zaangażowaniem i na bardzo wysokim poziomie technicznym.
Płyty dopełnia krótki główny temat z filmu Giez, tym razem zagrany na fortepianie przez kompozytora.
Wszystkie nagrania pochodzą z połowy lat 50. i nie brzmią zbyt dobrze. Słychać że są stare i że technologia nie jest tu na wysokim poziomie. Umówmy się jednak, że w przypadku takich albumów czynnikiem który wpływa na ich atrakcyjność nie są doznania słuchowe, a jakość interpretacji. Nie muszę chyba pisać, że dla wielbicieli Szostakowicza ten album to pozycja absolutnie obowiązkowa. Jak to mówią Angole – oldie, but goldie.
Dmitrij Szostakowicz
X Symfonia e-moll op. 93*
24 preludia op. 34 (wybór, opracowanie Dmitrij Tsiganow)**
Temat do muzyki z filmu Giez op 97
Dmitrij Szostakowicz – fortepian
Mieczysław Wajnberg – fortepian*
Leonid Kogan – skrzypce**
Russian Revelation