Cyphorhinus arada to łacińska nazwa ptaka z rodziny strzyżyków znanego pod polską nazwą jako strzyżoń melodyjny. Po angielsku nazywany jest on musician wren albo organ wren, w języku Indian Tupi to wirapu 'ru, zaś po portugalsku – uirapurú. Występuje w Ameryce Centralnej i Południowej. Nie jest duży – długość ciała wynosi 15 centymetrów, a waga to maksymalnie 35 gramów. Nie wygląda spektakularnie, ale to nie wygląd jest istotny w przypadku tego strzyżonia, a odgłosy, które wydaje, znany jest bowiem ze względu na bardzo donośny śpiew. Jest on na tyle charakterystyczny, że przyczynił się do powstanie niezliczonej ilości legend i bajek. Jedna z nich powiada, że kiedy strzyżoń zaczyna śpiewać, pozostałe ptaki milkną, zasłuchane w jego trele. W niektórych rejonach wierzy się także, że jego głos to dobry znak. Niestety, niektórzy wierzą że szczęście dobrze jest trzymać w zasięgu ręki, zabijają więc te ptaki i wypchane trzymają jako symbol pomyślności.
Śpiew strzyżonia brzmi tak:
Bodajże po raz pierwszy przetranskrybowano śpiew tego ptaka już w połowie XIX wieku. Dokonał tego angielski botanik Richard Spruce, a jego zapiski z wypraw do Ameryki Południowej wydano w 1908 roku. To właśnie z tym dziełem zetknął się brazylijski kompozytor Heitor Villa-Lobos, co zainspirowało go do napisania wyjątkowo barwnego baletu. Oparł go na swoim poemacie symfonicznym Tédio de alvorada (po portugalsku tytuł ten tłumaczy się dosłownie jako „Nuda świtu”) z 1916 roku. Przerabiał i rozszerzał ten utwór od roku 1917 aż do 1934. Gotową partyturę poświęcił tancerzowi i choreografowi Sergowi Lifarowi. Pełny tytuł brzmi: Uirapurú. O passaro encantado. Bailado brasileiro (Uirapurú. Zaczarowany ptaszek. Balet brazylijski).
Treść opracowanego przez kompozytora libretta jest następująca: grupa Indian udaje się do dżungli na poszukiwanie tytułowego ptaka, którego nazywają „królem miłości”. Zamiast niego napotykają jednak starego i brzydkiego Indianina grającego na flecie. Ponieważ przybysz nie przypada im do gustu, spuszczają mu tęgi łomot, wyganiają ze swojego terenu i kontynuują poszukiwania uirapurú. W lesie pojawia się także młoda dziewczyna, która jako pierwsza dostrzega ptaka i zabija go celnie wystrzeloną z łuku strzałą (glissando smyczków). Ugodzone strzałą zwierzę przemienia się w pięknego młodzieńca. Kiedy wszyscy zgromadzeni szykują się do opuszczenia dżungli, z kniei dobiega ostry dźwięk fletu starego Indianina. Obawiając się zemsty za wcześniejsze wygnanie go z lasu młodzieńcy ukrywają się w krzakach. Na spotkanie starca udaje się tylko nie spodziewający się niczego piękny młodzieniec. Indianin zabija go strzałą, a kiedy grupa dziewcząt niesie zwłoki w kierunku pobliskiego źródła, młodzian na powrót przemienia się w uirapurú i odlatuje w głąb dżungli.
Skład potrzebny do wykonania tego dzieła Villa-Lobosa jest następujący: flet piccolo, 2 flety, 2 oboje, rożek angielski, 2 klarnety B, klarnet basowy, 2 fagoty, kontrafagot, saksofon sopranowy, 4 waltornie F, 3 kornety w stroju B, 3 puzony, tuba, kotły, rozbudowana sekcja perkusji obejmująca także instrumenty brazylijskie (tam-tam, dzwony, reco-reco, coco, bęben surdo, tamburyn, talerze, bęben basowy, ksylofon, czelesta, glockenspiel), 2 harfy, wiolinofon (instrument ten znany jest pod nazwą skrzypce Stroha albo skrzypotrąba) i, last but not least, smyczki. Orkiestracja jest przebogata i oszałamiająco barwna, ale choć Villa-Lobos hojnie szafuje rozmaitymi orkiestrowymi efektami specjalnymi, to poszczególne odcinki instrumentowane są niezwykle ekonomicznie. Instrumenty często grają solo, odcinki tutti są rzadkie, a nawet jak się zdarzają to nigdy nie są gęste. Odcinków wartych uwagi jest tyle, że trzeba by w zasadzie opowiedzieć co dzieje się w tym utworze takt po takcie. Uwagę zwraca zmysłowe solo saksofonu sopranowego, który snuje giętką melodię ponad długo trzymanymi niskimi dźwiękami smyczków. Przepiękna i niesamowicie sugestywna jest Pieśń uirapurú – długie solo fletu snute ponad mruczącym, nizinnym akompaniamentem fortepianu i kontrabasu w szesnastkach, z okazjonalnymi wtrąceniami ksylofonu, oboju, rożka angielskiego i granych tremolo ósemek skrzypiec w wysokim rejestrze – kapitalny muzyczny obraz tętniącej życiem dżungli! W Uirapurú zmysłowość miesza się z brutalnością i grozą, tworząc mieszankę absolutnie wybuchową, wciągającą słuchacza od pierwszego do ostatniego dźwięku. Jest też w tej kompozycji coś niezwykle brazylijskiego – takiego utworu nie mógłby napisać Niemiec, Polak, Fin czy Włoch.
Za pierwszą rejestrację tego dzieła Villa-Lobosa odpowiedzialny jest rosyjski dyrygent Efrem Kurtz, który nagrał je z New York Philharmonic Orchestra w 1950 roku. Jakość dźwięku jest jak najbardziej do zaakceptowania. Interpretacja zaskakuje ostrością i brutalnością, a także zawrotnie szybkimi tempami! Muzyka nabiera przez to zdecydowania i dynamizmu, brzmi momentami jakby wyszła spod pióra Strawińskiego czy Prokofiewa. Marszowy odcinek na początku dzieła grany jest motorycznie, z dziką furią:
Choć wersja ta grana jest w wyrazisty, ciekawy i wciągający sposób, to nie mogłem pozbyć się wrażenia, że jest mało brazylijska, że rytmy są tu momentami za mało rozkołysane, a całość jest mało idiomatyczna. Ale wiele tu także odcinków zrealizowanych w intrygujący sposób, jak choćby rozwibrowana, jazzująca solówka saksofonu czy odcinki z użyciem charakterystycznie brzmiącego reco-reco. Poziom napięcia jest tu przez cały czas wysoki. Kurtz nie pozwala mu opaść nawet na moment, nawet w odcinkach, które mogłyby brzmieć łagodniej:
Słuchając tej interpretacji miałem wrażenie że Kurtz postrzega Villa-Lobosa bardziej jako spadkobiercę muzyki rosyjskiej niż jako zjawisko samo w sobie. Momentami miałem wrażenie że słucham Święta wiosny czy Suity scytyjskiej. Nie jestem pewien czy to do końca dobrze, ale wykonanie jest tak dynamiczne i ekscytujące, że zadawanie sobie takich pytań nie ma chyba większego sensu.
Efrem Kurtz, New York Philharmonic Orchestra, 1950, 15:17, Naxos
Kolejnym dyrygentem, który sięgnął po Uirapurú był Leopold Stokowski. Jego nagranie z The Stadium Symphony Orchestra of New York (faktycznie była to New York Philharmonic Orchestra) zarejestrowano w 1958 roku, niestety w mono, nie w stereo. Pomimo tego jakość dźwięku jest znakomita – jest on bardzo selektywny, bardziej miękki i zróżnicowany pod względem kolorystycznym niż ten w nagraniu Kurtza, co sprawia że jest też znacznie bardziej zmysłowy. Niestety Stokowski skrócił trochę to dzieło, przez co muzyki jest tu trochę mniej. A szkoda, bo to drapieżna, ostra i dynamiczna interpretacja. O selektywności nagrania możemy przekonać się w Pieśni uirapurú, w której usłyszymy wszystkie detale wydobyte starannie i z wyczuciem efektu. Usłyszymy tu wyraźnie dźwięki fortepianu w wysokim rejestrze, wtręty oboju i rożka angielskiego, krótkie motywy ksylofonu czy ostro brzmiące wejścia smyczków:
Także później mnogość detali nierzadko zaskakuje i oszałamia. Oto fragment ze śmiercią tytułowego ptaka. Słychać tu wyraźnie zarówno reco-reco, jak i takie detale jak dźwięki czelesty w akompaniamencie:
Wszystko to w połączeniu z żywą rytmiką i pełnym napięcia sposobem prowadzenia narracji powoduje, że jest to nagranie nadzwyczaj interesujące i warte wysłuchania. Pięknie prowadzone, delikatne i eteryczne zakończenie!
Leopold Stokowski, New York Philharmonic Orchestra, 1958, 14:09 (S), Everest
Maestro Eleazar de Carvalho poprowadził w swoim nagraniu Paraiba Symphony Orchestra. Brazylijski dyrygent, brazylijska orkiestra, a jaki jest rezultat? Czuć, że muzycy mają tę muzykę we krwi, że wiedzą o co w niej chodzi i jak wydobyć z niej to co jest w niej najważniejsze. Grają barwnie i z wyczuciem, a choć tempo jest tu wolne (zwłaszcza w porównaniu z nagraniem Kurtza), to absolutnie w niczym to nie przeszkadza. Muzyka brzmi zupełnie naturalnie! Przepięknie zagrane jest barwne glissando, które powraca w przebiegu kompozycji – słyszymy tu wyraźnie czelestę, flet i puzony, a wydobycie właśnie tych instrumentów jest bardzo trafną decyzją:
Kapitalna jest zmysłowa solówka saksofonu, którą poprzedza ostre crescendo puzonów:
Także fragmentom bardziej mrocznym i dynamicznym niczego nie brakuje – robią znakomite wrażenie. Pieśni uirapurú także wypada znakomicie, choć brzmienie poszczególnych instrumentów jest tu dość homogeniczne, ale może przez to bardziej naturalne niż w realizacji Stokowskiego:
W interpretacji Carvalha wszystko jest na swoim miejscu, naturalne, zrealizowane świetnie, z polotem, dynamizmem i wyobraźnią.
Eleazar de Carvalho, Paraiba Symphony Orchestra, 1988, 20:56, Delos
Nagranie pod batutą Eduardo Maty jest o tyle ciekawe, że dyrygent poprowadził tu Orquesta Sinfónica Simón Bolívar de Venezuela, czyli zespół, po którym można by się spodziewać dobrego wyczucia idiomu tej muzyki. Interesującym elementem interpretacji Maty jest podkreślanie gdzie to tylko możliwe wyrazistej rytmicznej pulsacji w postaci wyrazistego akcentowania akompaniamentu blachy:
Odcinki bardziej liryczne grane są miękko i powoli, z wyczuciem. Sugestywnie i barwnie brzmi śpiew tytułowego ptaka, chociaż brzmienie poszczególnych instrumentów jest tu ze sobą bardziej stopione niż w nagraniu Stokowskiego. Glissando reprezentujące śmierć tytułowego ptaka jest tym razem zagrane powoli, a cały ten fragment jest nadspodziewanie mroczny:
Miło słucha się także rozkołysanych rytmów we fragmentach granych przez blachę. To przyzwoite nagranie, a jeśli już szukać miałbym w nim jakichś niedostatków to wiążą się one głównie z dość ciasną akustyką, w której je zrealizowano, i z małą barwnością brzmienia orkiestry.
Eduardo Mata, Orquesta Sinfónica Simón Bolívar de Venezuela, 1995, 18:56, Dorian
Kolejne nagranie tego utworu pochodzi z Danii. Grała tutaj Odense Symphony Orchestra, dyrygował zaś Jan Wagner. W zasadzie od pierwszych taktów staje się jasne, że ani orkiestra ani dyrygent nie mają większego pojęcia o idiomie muzyki Villa-Lobosa i nie wiedzą, jak tchnąć w nią życie. Otrzymujemy więc ciąg nie powiązanych ze sobą epizodów, którym na domiar złego brak sugestywności i odpowiedniej temperatury emocjonalnej. Nagranie jest przejrzyste i jest w nim kilka dobrych momentów. Należy do nich ten, w którym wyjątkowo dobrze wydobyto z brzmienia dźwięk fortepianu:
Niestety, to za mało aby wywrzeć na słuchającym odpowiednie wrażenie i za mało, aby interpretacja ta zapadła w pamięć i w serce.
Jan Wagner, Odense Symphony Orchestra, 2003, 18:17, Bridge
Za najnowsze nagranie Uirapurú odpowiedzialny jest brazylijski dyrygent pochodzenia rosyjsko-żydowskiego, Isaac Karabtchevsky. Poprowadził on orkiestrę z São Paulo, mamy więc kolejny (po orkiestrze z Paraiby) zespół pochodzący z ojczyzny kompozytora. Początek budzi dość mieszane uczucia. Z jednej strony wszystko jest tu na swoim miejscu, z drugiej zaś strony brak tu ognia i rozmachu, a orkiestra gra dość nieśmiało. Na szczęście im dalej w dżunglę tym robi się ciekawiej, a wykonawcy najwyraźniej rozkręcili się. Orkiestra gra barwnie, soczyście i z wyczuciem stylu, a świetne wrażenie robi rozkołysana rytmika. Świetnie wypadają fragmenty z udziałem perkusji, grane powoli, cicho i tajemniczo:
Świetnie wypada temat grany przez puzony, z kapitalnie rozkołysanym, luźnym akompaniamentem:
Bardzo dobre, idiomatyczne wykonanie, które można polecić z czystym sumieniem!
Isaac Karabtchevsky, Orquestra Sinfônica do Estado de São Paulo, 2015, 19:22, Naxos
Jeśli miałbym wybrać jedno, najciekawsze i najlepsze nagranie Uirapurú to wskazałbym bez żadnego wahania na realizację Carvalha. Także nagrania Karabtchevskiego i Maty mają swoje dobre momenty, ale są nierówne. Wersja Stokowskiego jest skrócona, a ta Kurtza ma średniej jakości dźwięk. O nagraniu Wagnera można zapomnieć.
Zrealizowano w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego