VI Symfonia „Dolarowa” Kurta Atterberga – część druga

Czas wrócić do VI Symfonii C-dur op. 31 Kurta Atterberga. Dzisiaj przyjrzymy się dwóm najnowszym nagraniom tego dzieła, a także trzem wczesnym rejestracjom. Za nowsze nagrania odpowiedzialni są Ari Rasilainen i Neeme Järvi, za nagrania archiwalne – Arturo Toscanini, Sir Thomas Beecham i sam Kurt Atterberg.

41hrk25bbjl

 

 

 

 

Ari Rasilainen to fiński dyrygent, jeden z dwóch kapelmistrzów którzy nagrali cały cykl symfonii Atterberga. Jego interpretacja bardzo różni się od wersji Westerberga i Hirokamiego. W uszy uderza znakomita gra  Hannover Radio Philharmonic Orchestra, przejrzysty, bezpośredni i czysty dźwięk, a także wartkie tempo narracji. Wersja Rasilainena jest najbardziej zwarta i spójna ze wszystkich, jakie słyszałem do tej pory. Dyrygent wydobywa też ze swojej orkiestry zupełnie nowe warstwy:

 

Wszystkie liryczne momenty w pierwszej części również przedstawione są w wartki i płynny sposób, ale największe wrażenie robi sposób, w jaki Rasilainen buduje przepyszne, pełnokrwiste kulminacje. Rzućcie uchem i oceńcie sami:

 

Ogromnie zaskoczyła mnie interpretacja drugiej części. Przyznam Wam się, że do tej pory uznawałem ją za najsłabszą w całej symfonii – trochę nijaką, co prawda ładną, ale pozbawioną napięcia. Rasilainen zdecydowanie wyprowadził mnie z błędu, stworzył kreację barwną, pełną życia i wyczucia. Odkrywają się tutaj barwy, które dwaj poprzedni dyrygenci kompletnie zignorowali. Posłuchajcie początku tej części:

 

Równie pozytywnie zaskakujący jest finał, tak samo ekscytujący, zagrany z werwą, ogniem i pazurem. Temperamentność kreacji Rasilainena idzie jednak w parze z wyczuciem struktury i uchem do wyciągania z partytury Atterberga różnych smaczków:

 

Zakończenie jest prawdziwie ekscytujące:

 

Ari Rasilainen, Hannover Radio Philharmonic Orchestra, 2005, I – 9:08, II – 12:57, III – 8:57 [31:13], CPO

 

61tvnre0j6l-_ss500Sposób prowadzenia narracji, jaki proponuje Neeme Järvi jest jeszcze bardziej żwawy, jednakże estoński dyrygent balansuje momentami na granicy dobrego smaku. W pierwszej części eksponuje bardziej motoryczne rytmy niż kantyleny, dlatego też wszystkie śpiewne tematy, którymi zachwycałem się tak do tej pory, u niego przemijają bez echa. Miałem momentami wrażenie, że Atterbergowi w ujęciu Järviego bliżej do Prokofiewa niż do Sibeliusa. Nie byłoby w tym oczywiście nic złego, ale pomimo wartkiego tempa narracja Estończyka wydaje się dziwnie pozbawiona energii, w grze orkiestry nie mogłem zaś dosłyszeć tego entuzjazmu i ekscytacji, które charakteryzowały wykonanie Rasilainena. Järvi zamazuje również wiele detali i wewnętrznych głosów, które uwypuklali inni dyrygenci. Przed wysłuchaniem nagrania czytałem recenzje tej płyty, ale nie podzielam zachwytu innych krytyków. Nagranie Järviego wydało mi się powierzchowne. Posłuchajmy fragmentu pierwszej części:

 

Tak brzmi druga część, w której szybkie tempo zaproponowane przez dyrygenta jest jak najbardziej do przyjęcia:

 

Fragment finału. Nie udało mi się wyczuć tutaj poczucia humoru czy groteski. Wszystkie nuty są na swoim miejscu i tyle:

 

Neeme Järvi, Göteborgs Symfoniker, 2012, I – 8:59, II – 9:53, III – 8:30 [27:24], Chandos

 

51jvt3zgapl-_ss500Historia wykonania VI Symfonii Atterberga przez Arturo Toscaniniego jest dość zabawna. Otóż ojciec kompozytora posiadał willę, którą wynajął dyrygentowi. Kiedy rodzina Atterberga wyprowadzała się z domu, „przypadkiem” zostawili tam partyturę VI Symfonii, którą Toscanini „przypadkiem” znalazł. Utwór spodobał mu się na tyle, że zdecydował się na wykonanie. Zupełnie na marginesie wypada dodać, był to jedyny raz, kiedy Toscanini wykonał jakikolwiek utwór Atterberga. Dzięki specjalizującej się w nagraniach archiwalnych firmie Guild Historical rejestracja trafiła też jakiś czas temu na CD. Jaki jest efekt spotkania Atterberg – Toscanini? Intrygująco świeży! Toscaniniego kojarzy się bowiem (nie zawsze słusznie!) z bardzo szybkimi tempami i, ogólnie rzecz ujmując, wykonaniami gorącymi i temperamentnymi. Jednak w pierwszej części Maestro trzyma swój legendarny temperament na wodzy i prowadzi wykonanie bardzo wyważone. Jego Moderato nigdy nie popada w monotonię. Paradoksalnie, kiedy Toscanini przechodzi do melodii fagotu, zwalnia jeszcze bardziej:

 

Kulminacje budowane są po mistrzowsku, a gra orkiestry jest, jak przystało na Toscaniniego, mięsista i wyrazista:

 

Podobne poczucie jasno określonego, aczkolwiek niespiesznego przepływu czeka na słuchaczy w drugiej części. Toscanini w wyrazisty sposób kształtuje narrację, a również tutaj zagęszczenia akcji budowane są w wyrazisty, ale nie przerysowany sposób:

 

Zwróćcie uwagę na vibrato w solówce skrzypiec w zakończeniu. To chyba jedyny element, który nie przypadł mi do gustu. Brzmi kiczowato:

 

Po dwóch częściach, które Toscanini prowadził w dość ostrożny i wyważony sposób, przychodzi pora na finał. Tutaj dyrygent nareszcie pokazuje pazury, prowadzi ją bowiem w konsekwentnie szybkich tempach. Orkiestra brzmi znakomicie – pewnie, ostro i wyraziście:

 

Toscanini świetnie podkreśla parodystyczny charakter muzyki, a zachwytu interpretacją nie krył również Atterberg, który utrzymywał potem, że nie słyszał lepszego wykonania tej symfonii. Trudno o lepszą rekomendację, rzućmy więc uchem na zakończenie:

 

Arturo Toscanini, NBC Symphony Orchestra, 1943, I – 10:15, II – 11:04, III – 8:00 [29:19], Guild Historical

 

 

mi0001010753Istnieje jednak jeszcze jedna rejestracja o równie ciekawej historii. To nagranie pod batutą jednego z artystów związanych z konkursem, Sir Thomasa Beechama. Beecham nagrał Symfonię Atterberga już w sierpniu 1928 roku, podczas gdy brytyjska premiera utworu miała miejsce dopiero w listopadzie, kiedy Hamilton Harty poprowadził Hallé Orchestra w Manchesterze. Beecham poprowadził jedno koncertowe wykonanie tego dzieła z udziałem London Symphony Orchestra w Queens Hall, kilka dni po wykonaniu Harty’ego. Kiedy wokół utworu Atterberga wybuchł skandal związany z oskarżeniami o plagiat, to właśnie Beecham był jedną z osób, które broniły kompozytora na łamach prasy. Podobnie jak Toscanini, Beecham nigdy nie powrócił do tego utworu. Jaka jest jego interpretacja? Jak brzmi? Muszę się Wam przyznać, że transfer firmy Dutton, którego słuchałem, był naprawdę świetny. Jak na swoje lata nagranie brzmi rewelacyjnie – naturalnie i przestrzennie. Sekcja drewna jest przepiękna. Beecham prowadzi utwór Atterberga bardzo żwawo, a rezultat jest pełen energii, świeży i przekonujący. Posłuchajcie zakończenia pierwszej części:

 

Drugą część Beecham prowadzi odrobinę wolniej niż Toscanini, ale jego wykonanie wydało mi się delikatniejsze, a solówki drewna bardziej wyczute:

 

Finał jest maksymalnie energiczny, szybki, rześki i świetnie oddający groteskowy klimat. Posłuchajcie zmian tempa i świetnej, ostrej i szorstkiej gry smyczków:

 

Czasem Beecham zwalnia, żeby podkreślić groteskowy charakter muzyki, a po chwili przyspiesza znowu:

 

Zakończenie angielski Maestro prowadzi w zawrotnym tempie, zadziornie i buńczucznie. Niestety jest to również jedyny fragment nagrania, który przetrwał do naszych czasów z mocno zniekształconym dźwiękiem:

 

 

Sir Thomas Beecham, Royal Philharmonic Society Orchestra, 1928, I – 8:51, II – 11:19, III – 7:41 [27:26], Dutton

 

Mamy też, last but not least, interpretację samego Kurta Atterberga z 1928 roku z udziałem Berliner Philharmoniker, zarejestrowaną dla firmy Polydor. O ile mi wiadomo wykonanie to nigdy nie trafiło na CD. Co ciekawe – wersja Atterberga jest najszybsza ze wszystkich nagranych interpretacji tego dzieła. Kompozytor uwinął się ze swoją symfonią w niecałe 25 minut, podczas gdy większość wykonawców potrzebuje na to 30 minut. Mamy za pulpitem dyrygenckim kompozytora, mamy świetną orkiestrę… Jakie więc jest to nagranie? Powiem Wam tak: jeśli potrzebujecie brawurowego dowodu na to, że kompozytor jest w stanie totalnie położyć wykonanie swojego utworu – oto on. Wszystko jest tu nerwowe, napięte i urywane, a Atterberg daje wręcz antyprzykład tego, jak budować napięcie w swoim dziele. Również od strony gry orkiestry nie jest to dobra rzecz. Gra Berlińczyków jest rażąco bałaganiarska, a w kulminacjach i odcinkach tutti panuje chaos, którego najwyraźniej kompozytor nie zdołał ogarnąć. Mam wrażenie że sam był tym nagraniem tak przejęty i zdenerwowany, że zadanie go po prostu przerosło. Aby lepiej zobrazować o co mi chodzi posłuchajmy zakończenia pierwszej części:

 

Nerwowość panuje również w drugiej części:

 

Atterberg w równie szybki sposób potraktował trzecią część. Tempo jest wartkie, ale gdzieś ulotnił się humor tej muzyki:

 

Kurt Atterberg, Berliner Philharmoniker, 1928, I – 8:40, II – 9:11, III – 7:00 [24:55]

 

Nagrań VI Symfonii Atterberga nie ma zbyt wiele. Kiedy wracałem po jakimś czasie do tych omawianych powyżej, najwięcej satysfakcji przynosiły mi te pod batutą Rasilainena i Beechama. Również nagranie Toscaniniego jest warte uwagi, chociaż z pewnością nie polecałbym go osobom przyzwyczajonym do dobrej jakości dźwięku. Nagrania Hirokamiego i Westerberga śmiało można pominąć, Järvi jest jak na mój gust zbyt przejaskrawiony (chociaż świetnie nagrany!), a interpretacja samego Atterberga jest zwyczajnie nieudana.

Ciekawi Was, na co kompozytor wydał te 10 000 $, które wtedy wygrał? Na najnowszy wtedy model Forda A, taki jak na poniższym zdjęciu:

foto. Wikipedia

2 thoughts on “VI Symfonia „Dolarowa” Kurta Atterberga – część druga

    1. Dzień dobry, dziękuję, nie znałem tego transferu. Najczęściej słucham tego nagrania w wersji Duttona. Pozdrawiam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.