Studyjna realizacja Szóstej Johna Barbirolliego jest zupełnie niezwykła, i to z kilku powodów. Już od pierwszych taktów uwagę zwraca niezwykle powolne tempo, w którym dyrygent prowadzi pierwsze ogniwo. Nie jest to z pewnością żadne Allegro energico, jakiego żądał tu Mahler, jest to ponury i brutalny marsz żałobny, a tragiczność dzieła jest ukazana odbiorcy wprost, od razu, bez żadnego stopniowania. Druga sprawa to rewelacyjna jakość dźwięku. Przejrzystość brzmienia i mnogość warstw, jakie wydobył tu Barbirolli jest zachwycająca i nieporównywalna z żadnym innym nagraniem tego utworu. Usłyszymy tu ponure warknięcia kontrafagotu, głuche uderzenia bębna basowego, najcichszy szmer tam-tamu czy cichutkie migotanie czelesty w tle. Krótki fragment przetworzenia:
Oczywiście podejście Barbirolliego może budzić protest, ale słychać też wyraźnie że dyrygent miał swój własny pomysł na ten utwór, a wizję swoją zrealizował niezwykle konsekwentnie i z pełnym przekonaniem. Mnie osobiście fascynuje to ile mroku i ile barw wydobyli z tego ogniwa wykonawcy. Posłuchajcie brzmienia czelesty w tle:
Także Scherzo jest bardzo powolne. Blacha i drzewo są świetne (jeśli chodzi o to ostatnie to nic dziwnego, wszak była to wtedy orkiestra Klemperera). Oczywiście można argumentować, że nawet biorąc pod uwagę autorską wskazówkę Wuchtig (masywnie), wersja Barbirolliego jest za ciężka i znika gdzieś kontrast pomiędzy zasadniczym materiałem, a rustykalnymi triami. Mnie osobiście to Scherzo bardzo się podoba – jest ostre i brutalne, a artykulacja jest znakomita – ostra jak brzytwa.
Andante prowadzone jest przez Barbirolliego w wylewny, ekspresyjny sposób. Smyczki grają dla niego przepięknie. Zazwyczaj wolę kiedy to ogniwo wykonywane jest w bardziej chłodny sposób, ale wizja angielskiego dyrygenta przekonuje mnie. Wiele tu miejsc, w których można delektować się finezją brzmienia orkiestry:
Także finał jest dość powolny i monumentalny, co w moim odczuciu jest jego ogromną zaletą. Tym większą, że Barbirolli prowadzi narrację w plastyczny sposób dobierając tempo w stosunku do potrzeb muzyki. To przejście od introdukcji do szybkiego tempa zasadniczego:
Może jedynie uderzenia młota są tu nieco zbyt dyskretne – głuche i bardzo niskie, ale też ciche. Ale to co dzieje się w tej muzyce obok owych uderzeń jest na tyle ciekawe, że nie jest to jakiś wielki mankament. Blacha gra tu tak, że zapiera dech w piersiach:
To osobista, specyficzna i monumentalna kreacja. Nie każdego przekona, ale każdy, kto interesuje się muzyką Mahlera powinien wysłuchać jej choć raz – choćby po to, aby samemu wyrobić sobie opinię na jej temat. Jakość gry orkiestry i jakość dźwięku są rewelacyjne, a Barbirolli osiąga wielką głębię i sugestywnie przekazuje emocje zawarte w tej muzyce. To jedna z moich ulubionych Szóstych. Aha, jeśli uważnie wsłuchacie się w to nagranie, to w niektórych miejscach usłyszycie dość głośne pomruki – to Barbirolli.
Sir John Barbirolli, New Philharmonia Orchestra, 1967, I – 21:19 (S), II – 13:59, III – 16:03, IV – 32:47 [84:16], Warner
Dokładnie w tym samym miesiącu, w którym nagrał omawianą wyżej wersję studyjną, Barbirolli wykonał także Szóstą podczas koncertu w Royal Albert Hall. Jest ona aż o 10 minut szybsza od tej studyjnej, chociaż koncepcja jest w zasadzie taka sama. To co różni te wykonania, to poziom adrenaliny, a także jakość dźwięku – w przypadku wersji koncertowej jest ona nieco gorsza, zdecydowanie mniej selektywna.
Marsz w pierwszej części ma w sobie tę samą determinację, jednak puls jest szybszy. Lepiej może wypada temat drugi, grany z większym rozmachem i energią. Także to, co dzieje się później, jest bardzo satysfakcjonujące – choć może najlepszym słowem jeśli chodzi o porównanie obu wersji będzie stwierdzenie, że wersja koncertowa jest bardziej dobitna.
To samo tyczy się Scherza – jest szybsze, bardziej taneczne i rozkołysane.
Andante śpiewne, bardziej potoczyste i bardziej odpowiadające temu, co spodziewa się usłyszeć ktoś widzący, że ogniwo jest utrzymane w umiarkowanym tempie. Świetna, porywająca kulminacja.
W finale zdarza się kilka spóźnionych wejść, ale i tak jest znakomity, prowadzony z werwą i w dobrze dobranym tempie. Kulminacje są frenetyczne i robią wielkie wrażenie. Także uderzenia młota są lepsze niż w wersji studyjnej.
Pod względem jakości dźwięku nagranie jest w porządku. Nie jest tak przejrzyste i selektywne jak wersja studyjna, ale można go wysłuchać i nie sprawi przy tym dyskomfortu. Ma też większego kopa niż wersja studyjna, od której jest też mniej radykalna i bardziej normalna. Tak czy siak – świetna interpretacja!
Sir John Barbirolli, New Philharmonia Orchestra, 1967, I – 19:08 (S), II – 12:08, III – 14:00, IV – 29:23 [74:42], Testament
Na tym jednak nie koniec jeśli idzie o nagrania Szóstej pod batutą Barbirolliego. Istnieje bowiem także wcześniejsza o rok wersja koncertowa z Berliner Philharmoniker, także wydana przez firmę Testament. Koncepcja pierwszej części jest tu bardzo podobna do tej z poprzednich nagrań, ale berliński zespół nie jest tak skoncentrowany jak New Philharmonia Orchestra (kiksy w blasze, drobne pomyłki w perkusji), a jakość dźwięku także nie jest najlepsza. Pomimo tego także i w tej interpretacji jest flow, a Barbirolli dobrze wie co robi. Szkoda, że orkiestra nie czuła idiomu tej muzyki zbyt dobrze. Brzmienie Berlińczyków (gdzie rządził wówczas Karajan) jest w tym nagraniu bardzo gładkie, pozbawione chropowatości i ostrych konturów, których wymaga muzyki Mahlera. Z tego względu nie jest to niestety zbyt udana wersja pierwszego ogniwa.
Scherzo jest udane – rozkołysane, pełne życia i energii, a Barbirolliemu udało się wydobyć z orkiestry (zwłaszcza z dętych drewnianych) wiele ciekawych brzmień. Szkoda, że zabrakło precyzji, bo całkiem sporo tu nierównych wejść.
W wolnej części kiepski dźwięk staje na przeszkodzie w delektowaniu się grą orkiestry. Zdecydowanie zbyt wiele detali gdzieś tu ginie i umyka.
Finał nie pozostawia po sobie wystarczająco silnych wrażeń. W początkowej fazie w grze orkiestry brakuje skupienia, a wejścia są niepewne. Później jest zresztą niewiele lepiej, a w wykonaniu tym mało jest energii. Orkiestra nie daje z siebie wszystkiego. Uderzenia młota dziwnie metaliczne – nie tego chciał kompozytor, który zalecał, aby instrument ten wytwarzał dźwięk krótki, głuchy i właśnie niemetaliczny.
Berlińskie nagranie Szóstej Barbirolliego nie jest zbyt ciekawe i niewiele (albo zgoła nic) nie wnosi do dyskografii tego dzieła. Nie mogę ocenić go wysoko, a polecić mogę je tylko naprawdę zagorzałym fanom orkiestry/dyrygenta/utworu. Dźwięk pozostawia wiele do życzenia, a wiele detali jest zamazanych.
John Barbirolli, Berliner Philharmoniker, 1966, I – 18:59, II – 12:36, III – 14:15, IV – 29:33 [75:23], Testament
George Szell to dyrygent, który zapisał się w historii muzyki XX wieku jako szef Cleveland Orchestra. Nie zapisał się jednak w historii fonografii z powodu rejestracji utworów Mahlera. Tak naprawdę ma ich na koncie niewiele, gdyż styl tych utworów najwyraźniej leżał poza jego strefą komfortu. Jednak znalazły się w jego dyskografii także dwa nagrania Szóstej – pierwsze z Cleveland Orchestra (o którym tu piszę) i późniejsze o 2 lata nagranie z Nowojorczykami. Obie te rejestracje pochodzą z koncertów. Nie wiem jak brzmi ta druga, gdyż do niej nie dotarłem, jednak nagranie z Cleveland nie brzmi zbyt dobrze. Dźwięk jest przytłumiony i zbity, więc już na wstępie jasno trzeba sobie powiedzieć, że pod tym względem rejestracja nie zachwyca, ginie w niej bowiem wiele detali. Jeśli chodzi o interpretację to jest ona, co nikogo znającego wykonania Szella zdziwić nie może, zdecydowanie bardziej klasyczna niż romantyczna. Jest w jego podejściu pewna oschłość i obojętność w stosunku do wydarzeń zaprezentowanych dźwiękami przez Mahlera. Łamane akordy smyczków na początku są rozczarowująco słabe i pozbawione mocy. Dobre wrażenie wywiera grany szybko i dynamicznie temat drugi:
Ale to jeden z niewielu plusów czekających na słuchaczy w tym ogniwie. Oprócz tego pierwsza część przechodzi bez większego wrażenia. Podobnie jest z drugim ogniwem, w którym wiele pikantnych detali faktury ginie gdzieś w masie brzmienia, a niektóre są też najzwyczajniej w świecie niedograne. Już od bardzo dawna nie miałem poczucia że wykonawca, otrzymawszy do ręki partyturę, kompletnie nie wiedział co powinien był z nią zrobić. Mało w tym graniu sarkastycznego humoru, mało wyczucia stylu muzyki:
Andante jest beznadziejne. Nie dość że przytłumione, to jeszcze zagrane oschle, sucho, metronomicznie. Ta muzyka nie wybacza tego typu podejścia:
W finale zdarzają się dobre momenty, w których wykonawcom udaje się podnieść poziom napięcia całkiem wysoko:
Jednak cóż z tego, skoro reszta jest tragicznie niedograna?… Uderzenia młota nie pozostawiają żadnego wrażenia. To jedno wielkie non happening, jak lubią mówić Anglicy.
Gra orkiestry jest bardzo dobra, jakość dźwięku – bardzo zła, interpretacja – emocjonalnie płaska i pozbawiona wyczucia. Pewnie na żywo wykonanie to brzmiała lepiej, ale pomimo tego daleko byłoby mu do tego, by trafić na listę najlepszych wykonań Szóstej. Ten koncert został zarejestrowany niepotrzebnie. Unikajcie tego wykonania.
George Szell, Cleveland Orchestra, 1967, I – 17:45 (S), II – 13:11, III – 13:30, IV – 28:56 [73:39], Sony
Pierwsze nagranie Szóstej Leonarda Bernsteina, to z New York Philharmonic Orchestra, było pierwszym jakie usłyszałem. To z niego uczyłem się tego utworu. I wiecie co? Już wtedy mi się nie podobało. Od tego czasu nic się w tym względzie nie zmieniło. Słuchając tej rejestracji nadal czuję niedosyt i rozczarowanie. Dlaczego? Wszystko jest tu nazbyt lekkie, niezobowiązujące, gładkie i pobieżne. Nie ma tu tragizmu, nie ma jazdy po bandzie, nie ma typowo Mahlerowskiego turpizmu i ekstremalnych emocji. Lenny zachowuje się tu tak, jakby wykonywał symfonię Mozarta albo uwerturę von Suppégo. Jednym słowem – zachowuje się tak, jakby nie działo się tutaj nic wyjątkowego ani ważnego. Wszystko to wskazuje na to, że Bernstein nie miał jeszcze wtedy pomysłu na to dzieło, nie przemyślał go i nie przeżył. Pierwsza część jest co prawda szybka i energiczna, ale wyraźnie brak jej ciężaru i masy brzmienia:
Zasadniczo orkiestra wypada dobrze, irytują jedynie cienko brzmiące, nieco krzykliwe trąbki.
Scherzo ma w sobie mało demoniczności. Jest szybkie, lekkie i zwiewne, ale mało w nim grozy i większych kontrastów. Generalnie brzmi trochę tak, jakby napisał je Mendelssohn:
Chyba najlepiej z całego nagrania wypada Andante. Brzmienie orkiestry jest ciepłe i ekspresyjne, znakomicie wypadają solówki rożka angielskiego i waltorni, Bernstein dobrze podkreślił też dźwięk czelesty:
A finał? Zrealizowany został sprawnie, grany jest energicznie i z animuszem, ale nie rozgrywa się tam żadna tragedia. Całość jest na to zdecydowanie zbyt mało intensywna, za mało hektyczna. W kulminacjach ponownie zwraca uwagę irytująco rozwibrowany dźwięk trąbki. Uderzenia młota nie robią jakiegoś piorunującego wrażenia:
Szósta (wraz z Piątą) stanowi słaby punkt pierwszego cyklu Bernsteina. Jest niedograna, lekka i w żadnym wypadku nie może zostać uznana za rejestrację definitywną. Podobać może się ciepły dźwięk i dobra gra orkiestry (oprócz krzykliwych i chwiejnych intonacyjnie trąbek), ale to wszystko. To dość przyzwoita wersja, ale w ostatecznym rozrachunku mało satysfakcjonująca i powierzchowna.
Leonard Bernstein, New York Philharmonic Orchestra, 1967, I – 21:28, II – 12:25, III – 15:20, IV – 28:40 [77:55], Sony
Całe szczęście mamy do dyspozycji drugie nagranie Bernsteina. To przypadek analogiczny do jego nagrania Piątej – w tym drugim nagraniu jest bowiem wszystko, czego brakowało w pierwszym. Jest powalająca gra orkiestry, jest znakomity dźwięk, jest wreszcie interpretacja, która jest absolutnie porywająca. Tym razem czuć, że Symfonia została przez wykonawców przeżyta do cna i nie ma tu chyba ani jednego taktu, z którego nie sypałyby się iskry, i to pomimo tego że tempo jest znacznie wolniejsze niż w poprzednim nagraniu dyrygenta! Posłuchajcie tylko potężnych, głuchych uderzeń kontrabasów na samym początku:
Jest w tym zarówno energia, jak i potęga dźwięku. Także temat drugi wypada znakomicie – jest ekspresyjny, ale Bernsteinowi udało się nie popaść w tym względzie w przesadę. Znakomicie wypada także pastoralny epizod z dzwonkami pasterskimi. Jednak tym, co najbardziej tu ujmuje, to fragmenty z wyraźnie zaznaczoną ostrą rytmiką:
Także Scherzo jest tym razem absolutnie pierwszorzędne. Grane jest ostro, brutalnie, szorstko, brzydko, dźwiękiem momentami chrapliwym. Tria są wyraźnie wolniejsze, leniwe, trochę przeciągnięte, a przez to groteskowo zmysłowe. Znakomicie brzmią ostre wejścia kontrabasów, ryki waltorni, warknięcia tuby czy leniwe przeciągające się drzewo:
Świetnie podkreślony czarny humor!
Andante bardzo mocno kontrastuje z dwoma pierwszymi ogniwami. Grane jest dość powoli, czule, delikatnie, lirycznie, nie brak w nim jednak także bardziej wyrazistych akcentów.
Już początek finału jest elektryzujący. Zdradza że mamy do czynienia z wykonaniem ekstremalnym, o wielkiej rozpiętości dynamiki. Wprowadzenie do tej części, z odgłosem dzwonów, z tymi wszystkimi szmerami i rozbłyskami, robi niesamowite wrażenie. To ekspresjonistyczny horror w czystej postaci. Ogniwo to grane jest brawurowo, jest tu mnóstwo emocji, a muzyka jest tak intensywna, że ma się ciarki na plecach. Kulminacje są porażające, a tym razem dźwięk młota robi piorunujące wrażenie:
Są tu też jednak momenty kontrowersyjne. Tam bowiem, gdzie Mahler zażyczył sobie przyspieszenia tempa (w partyturze widnieje Vorwärts! – Do przodu!), tam Bernstein zwalnia:
Dyrygent dodał też trzecie (usunięte przez kompozytora) uderzenie młota. Można się kłócić, czy to trafne zabiegi, ale trzeba przyznać, że wiele tu także fragmentów wykonanych perfekcyjnie. Finałowe fugato blachy zagrane jest przejmująco – jest gęste, mroczne, dopracowane kolorystycznie.
Fascynująca kreacja. Ma niesamowitego kopa, trzyma w napięciu od pierwszego do ostatniej nuty, zrealizowana jest przy tym pod względem technicznym po mistrzowsku. To wersja bez słabych punktów, nagranie referencyjne.
Leonard Bernstein, Wiener Philharmoniker, 1988, I – 23:17, II – 14:16, III – 16:19, IV – 33:10 [87:02], Deutsche Grammophon
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl