Włoski kompozytor i dyrygent Giuseppe Sinopoli pozostawił po sobie tylko jedno nagranie Siódmej, zarejestrowane dla Deutsche Grammophon na początku lat 90. To kontrowersyjna, niebanalna i niezwykle frapująca wersja, ciekawa, odkrywcza, pozwalająca posłuchać tego utworu w zupełnie odmienny sposób. Niespodzianki zaczynają się już w pierwszym takcie. Zwróćcie uwagę w jaki sposób Sinopoli traktuje rytm. Trzecia i czwarta część taktu (czyli ostatnia półnuta) powinna być grana przez smyczki tremolo, co daje drżący, ale mało rytmiczny efekt. U Sinopoliego ta ostatnia półnuta wykonywana jest w ostry, rytmiczny sposób, co jest z jednej strony niezgodne z tym co Mahler zapisał w partyturze, z drugiej jednak strony daje niepokojący, wzmagający napięcie efekt, doskonale słyszalny poniżej solówek różnych instrumentów:
To bardzo przestrzenna, niespieszna, doskonale wyczuta interpretacja. Philharmonia Orchestra gra wspaniale, a jakość dźwięku jest świetna. Kontrastuje z tym nerwowym marszem drugi temat wstępu, grany w świetnie dobranym tempie, które zresztą Sinopoli doskonale różnicuje:
Z chwilą pojawienia się tematu pierwszego tempo radykalnie przyspiesza. Zwróćcie uwagę na wyrazisty akompaniament smyczków:
Temat drugi grany jest początkowo bardzo nieśmiało, ale z każdym taktem nabiera coraz większego rozmachu i mocy. Sposób kontrastowania poszczególnych odcinków, umiejętność odnalezienia właściwej im ekspresji i nadawania im wyrazistego charakteru jest tu prawdziwie mistrzowski. Powolne odcinki grane są poetycko, marzycielsko, z wielkim wyczuciem i uczuciem. Czas wydaje się w nich wręcz zastygać, a Philharmonia Orchestra gra jak zaczarowana:
Jednocześnie Sinopoli nigdy nie zapomina o wprowadzającym element niepokoju ostrym rytmie:
W zakończeniu dyrygent przyspiesza, doskonale podkreśla ostrą rytmikę, a brzmiąca niezwykle przejrzyście Philharmonia Orchestra gra z wielkim polotem i precyzją. Muzyka jest ekscytująca, dynamiczna, ale jednocześnie Sinopoli pozwala jej oddychać, po mistrzowsku zauważając najbardziej subtelne zmiany tempa. Trudna sztuka:
Nachtmusik I rozpoczyna się powoli i tajemniczo, a Sinopoli znakomicie podkreśla radykalną dziwność tej muzyki. Marsz jest niespieszny, ale bardzo wyrazisty pod względem barwy i rytmiki:
Bardzo przestrzennie wypadają niespieszne nawoływania waltorni. Świetne dzwonki, dość dobrze słychać też harfę i tam-tam w tle:
Sinopoli dobrze wie jak podkreślić wyrazisty charakter tej muzyki i wydobyć z faktury niespodziewane i dziwne efekty brzmieniowe. Epizody taneczne są spokojne, odprężone, wnoszą niezbędny kontrast. Kapitalne, oniryczne zakończenie:
Scherzo nie jest żartobliwe i lekkie, jest makabryczne i drastyczne, a Sinopoli z upodobaniem wydobywa z brzmienia i podkreśla różnego rodzaju efekty specjalne podkreślające upiorny charakter muzyki:
Doskonałe są tu kontrasty tempa pomiędzy poszczególnymi sekcjami, nigdy jednak narracja nie staje się nazbyt odprężona czy mniej niepokojąca. Świetna kulminacja z pizzicato z uderzeniem w gryf:
Kontrast w stosunku do Scherza, i to ogromny, przynosi część czwarta. Nie ma bardziej powolnej interpretacji tej części (to żadne andante, to adagissimo!), ale nie o samo tempo tu się przecież rozchodzi, a o wywoływany przez nie efekt rozmarzenia i idylliczności. Taki sielski nastrój nie każdemu przypadnie do gustu, ale moim zdaniem była to bardzo trafna decyzja ze strony Sinopoliego. Mamy tu prawdziwy kontrast w stosunku do dwóch otaczających serenadę części szybkich, takie muzyczne oko cyklonu, w którym panuje niezmącony spokój, a czas zdaje się zastygać. Nawet fragmenty bardziej mroczne stają się tu mniej niepokojące:
Niezwykle piękne jest wygasające powoli zakończenie z niespiesznym trylem klarnetu:
Z zasłuchania wyrywa słuchającego drastyczne i bardzo dynamiczne rozpoczęcie części piątej:
Rondo grane jest brawurowo, przejrzyście, z pazurem, z wielką energią i humorem. Sinopoli mocno zwalnia aby wydobyć solówkę skrzypiec:
Dyrygent wydobywa także wiele innych smakowitych detali orkiestracji. To jedno z najlepszych wykonań tej części, jakie słyszałem. Brawurowa gra orkiestry idzie tu w parze ze znakomitym wyczuciem stylu muzyki i z wyczuciem formy. Nie powinno dziwić że wielkie wrażenie robi także brawurowa kulminacja.
Fascynująca, świeża, szalenie wyrazista i odkrywcza interpretacja. Świadczy o dogłębnym zrozumieniu stylu muzyki Mahlera przez Sinopoliego. To bez wątpienia także jedno z najlepszych nagrań tego dyrygenta.
Giuseppe Sinopoli, Philharmonia Orchestra, 1992, I – 24:36, II – 17:04, III – 9:54, IV – 17:37, V – 18:17 [87:37], Deutsche Grammophon
W bogatej i bardzo zróżnicowanej dyskografii niemieckiego dyrygenta Michaela Gielena znalazło się miejsce dla pięciu rejestracji Siódmej. Wybrałem spośród nich dwa nagrania, które są chyba najbardziej znane i najbardziej cenione. Zacznijmy od studyjnej wersji zarejestrowanej w 1993 roku z Sudwestdeutschenrundfunk Sinfonie Orchester Baden Baden.
Gielen rozpoczyna Symfonię dość podobnie jak Sinopoli – także on każe grać półnuty w ostry, rytmiczny sposób, a jednocześnie nigdzie się nie spieszy, dając muzyce sporo czasu na wybrzmienie. Znakomicie brzmi dobrze podkreślony rejestr basowy, wyraźnie też słychać że orkiestra jest w znakomitej formie. Orkiestra brzmi też bardzo przejrzyście. Zwróćcie uwagę że przy prezentacji pierwszego tematu słychać tak nieoczywistą rzecz jak partia klarnetu:
Gielen prowadzi narrację w naturalny, potoczysty sposób, a muzyka rozwija się organicznie, jest ostra, wyrazista, pełna energii i barw. Przepięknie brzmi nagłe zatrzymanie akcji. Gielen bardzo zwalnia, pojawiają się przepiękne ciche nawoływania trąbek i krótkie, śpiewne frazy fletu:
Odcinki te są zagrane i nagrane naprawdę znakomicie – miękko, przejrzyście, delikatnie. Poezja! Blacha brzmi miękko, jej wejścia mają jednocześnie odpowiedni ciężar, a co za tym idzie – przynoszą kolejny kontrast nastroju. Prowadzony w umiarkowanym tempie marszowy odcinek wieńczący tę część jest jednocześnie ostry i majestatyczny:
Rozpoczęcie Nachtmusik I jest powolne i tajemnicze. Tak samo tajemniczy jest marsz, w którym dyrygent mocno akcentuje col legno smyczków, a także nagłe uderzenia kotłów:
Niezbędny kontrast przynosi niespiesznie prowadzony walc:
Gielen nie waha się podkreślić brzydoty tej muzyki, z upodobaniem wydobywa brzmienia zgrzytliwe i niepokojące. Jednocześnie dyrygent umiejętnie kontrastuje te brzydactwa z pasażami poetyckimi, pełnymi piękna. Czegoś mi jednak w jego wersji brakło. Może ostrości, może wyrazistości, może większego zdecydowania?
Absolutnie pierwszorzędne jest za to groteskowe, demoniczne Scherzo. Gielen mocno eksponuje ostrą rytmikę, ataki orkiestry są ostre i zdecydowane, usłyszymy tu też wyraźnie wszystkie niepokojące detale w rodzaju glissanda klarnetu:
Blacha gra tu momentami nadspodziewanie głośno i ostro:
Niewielu dyrygentów potraktowało to ogniwo tak bezkompromisowo radykalnie, rezultat jest jednak olśniewający!
Nawet Nachtmusik II nie przynosi wytchnienia. Pomimo względnie wolnego tempa serenada jest niepokojąca, a również tutaj Gielen wydobywa ze swojej orkiestry różne nieprzyjemne dźwięki w rodzaju ostrych warknięć waltorni:
Niepokój ten jednak kontrastowany jest bardzo umiejętnie z odcinkami bardziej odprężonymi, miękkimi i poetyckimi. Fascynuje przejrzystość brzmienia orkiestry, dzięki czemu ogniwa tego słucha się niemal jak muzyki kameralnej.
Finał jest bardziej dostojny i monumentalny niż radosny. Mnie osobiście trochę radości tu brakuje:
Bardzo dobre nagranie. Gielen dobrze wyczuł paradoksy języka muzycznego Mahlera, ale w drugiej części zabrakło mi nieco ostrości, a w piątej – humoru. Kapitalnie jednak pomyślana jest część pierwsza, groteskowe Scherzo i serenada. Jakość gry orkiestry jest pierwszorzędna, także jakość dźwięku jest znakomita.
Michael Gielen, SWR Sinfonieorchester Baden Baden und Freiburg, 1993, I – 22:01, II – 16:47, III – 9:46, IV – 13:03, V – 18:10 [79:23], Hänssler
Drugie z wybranych przeze mnie nagrań Gielena to zapis koncertu, który odbył się we wrześniu 1994 roku. Dyrygent poprowadził wówczas orkiestrę Berliner Philharmoniker, czyli świetny zespół, którego przedstawiać nie trzeba. Już od pierwszych dźwięków słychać, że będzie to interpretacja bardziej radykalna niż poprzednia. Bardzo ostro artykułowane dźwięki smyczków wprowadzają atmosferę niepokoju. Znakomicie brzmi także miękka i nasycona sekcja blachy:
Dyrygent prowadzi tę muzykę dość miękko i niespiesznie, rozkoszując się pięknem i wysoką jakością brzmienia. Smyczki wprowadzające drugi temat brzmią zmysłowo i jedwabiście, zwróćcie też uwagę na piękne solo waltorni:
Wszystko jest tu na swoim miejscu, przejrzyste jak poprzednio, ale bardziej miękkie, bardziej nasycone. Podobnie pięknie wypadają tu środkowe, powolne epizody, grane powoli, z wielką koncentracją, zrozumieniem i uczuciem:
Rewelacyjnie wypadają tu także wejścia puzonów i tub, a także późniejsze konsekwentne, organiczne budowanie napięcia, prowadzące do porywającej kulminacji. Gielen odnalazł doskonały balans pomiędzy przestrzennością i monumentalizmem z jednej strony, a rytmicznością i ostrością z drugiej:
Część druga prowadzona jest tajemniczo, dyskretnie, z wyczuciem. Gielen nigdzie się nie spieszy, pilnuje aby wydobyć każdą barwę, podkreślić każdy akcent i wydobyć każdą, najlżejszą nawet zmianę nastroju. Walc jest lekki i rozkołysany, a uderzenia tam-tamów towarzyszące zawołaniom waltorni wprowadzają element grozy i niesamowitości:
Także później Gielen po mistrzowsku wydobywa z partytury Mahlera wszelkie ciemne barwy, parsknięcia waltorni i szkaradne brzmienia drewna:
Powrót walca jest nerwowy i bardziej pospieszny niż za pierwszym razem, co tworzy niezbędny kontrast i wprowadza urozmaicenie w narracji. Świetna kreacja, zawierająca przy tym to, czego tak bardzo brakowało w realizacji studyjnej.
Scherzo jest bardzo podobne do poprzedniej interpretacji Gielena jeśli chodzi o poziom makabry. Także tutaj dyrygent lubo podkreśla różne niezbyt piękne brzmienia, tworzy pełen ruchu i niepokoju taniec cieni:
Trio powolne, liryczne, doskonale skontrastowane. Kulminacje są porywające, ostre i kanciaste:
Serenada prowadzona jest w umiarkowanym tempie, co daje Gielenowi mnóstwo czasu na wydobycie i podkreślenie różnych niezbyt pięknych brzmień i detali w partii gitary i mandoliny:
Jego interpretacja jest świetna, bardzo wielobarwna i wielopłaszczyznowa. Przepięknie brzmi kremowe, poetyckie, arcydelikatne zakończenie:
Finał jest znacznie lepszy niż w poprzednim nagraniu Gielena. Jest to zasługa nie tylko rewelacyjnej berlińskiej blachy, ale i większej energii, jaką włożył w to wykonanie dyrygent. W odcinkach kameralnych wiele tu odcieni barw, lekkich, urokliwych zawahań tempa i ekspresji:
Świetne są także kulminacje. Zwróćcie uwagę jak umiejętnie dyrygent podkreślił uderzenie tam-tamu:
Pod koniec muzyka nabiera niepowstrzymanego rozpędu i rozmachu, którego brakowało w poprzedniej wersji dyrygenta. Zakończenie jest zachwycająco euforyczne:
Świetna gra orkiestry, znakomita jakość dźwięku, pobudzające wykonawców warunki koncertowe, a także wnikliwa, pełna zrozumienia i wyczucia interpretacja dyrygenta – wszystkie te elementy składają się na fantastyczny album, który powinien znaleźć się na półce każdego szanującego się wielbiciela Siódmej Mahlera. Gielen mistrz!
Michael Gielen, Berliner Philharmoniker, 1994, I – 22:23, II – 16:38, III – 10:17, IV – 13:10, V – 17:57 [80:26], Testament
Włoski dyrygent Claudio Abbado zrealizował swoje pierwsze (studyjne) nagranie Siódmej z Chicago Symphony Orchestra na przełomie stycznia i lutego 1984 roku. Ten amerykański zespół zaliczany jest do amerykańskiej Wielkiej Piątki i słynie z rewelacyjnej sekcji dętej, co jest dodatkową zachętą do sięgnięcia po to nagranie. Często pojawia się ono też w rozmaitych zestawieniach najlepszych nagrań Siódmej, pora więc skonfrontować te opinie z tym, co rzeczywiście zawarte jest na wydanym przez Deutsche Grammophon krążku. Rozpoczęcie brzmi znakomicie. Jest mroczne, dość powolne, przestrzenne, grane dźwiękiem gęstym, mocnym i pewnym. Zarówno róg tenorowy jak i trąbka prezentują się znakomicie:
Także drugi temat wstępu brzmi świetnie, jest utrzymany w umiarkowanym tempie, przez co jest dobrze wyczuty. Temat pierwszy zagrany jest przez blachę brawurowo, z energią i impetem:
Jakość dźwięku jest rewelacyjna, dzięki czemu w najbardziej gęstych momentach usłyszmy mnóstwo smakowitych detali, a to jakieś wtrącenie blachy, a to dźwięki perkusji – wszystko jest tu klarowne i przejrzyste. CSO brzmi także bardzo ciepło i przestrzennie. Przepięknie wypadają ciche, miękkie zawołania trąbek, a także jedwabiste brzmienie smyczków. Abbado kieruje środkowymi odcinkami z wielkim wyczuciem i uczuciem:
Znakomicie brzmi powrót marsza, który otwierał Symfonię, a także następujące tuż potem zawołania puzonów. Z wielką energią, zaangażowaniem i polotem grane są odcinki marszowe pod koniec tego ogniwa:
Dwa ostatnie dźwięki wieńczące tę część mogłyby być ostrzejsze – dokładnie tego oczekiwał od wykonawców kompozytor, wpisując do partytury wskazówkę nakazującą szybkie wytłumienie dźwięku:
Nachtmusik I rozpoczyna się pięknym, przestrzennym solo waltorni, które prowadzi do świetnie zbudowanej, barwnej kulminacji. Marsz jest zagrany z animuszem, choć nie jest tak ostry i zdecydowany jak w niektórych innych wykonaniach. Walc jest delikatny i kremowy, ale większą uwagę zwracają piękne nawoływania waltorni, którym towarzyszą brzmiące nieco osobliwie egzotyczne dzwonki pasterskie (cóż, może w okolicach Chicago pasą się jakieś inne krowy niż w Alpach):
Owa barwność w połączeniu z konkretnym, mięsistym i soczystym brzmieniem daje znakomite rezultaty. Także drewno jest tu znakomite, na czele z przepysznie sarkastycznymi fagotami:
Scherzo jest znakomite – wartkie, szybkie, bardzo przejrzyste, a Abbado nie waha się tu wydobywać brzmień ostrych i cierpkich, nieprzyjemnych, ale jednocześnie adekwatnie cienistych, choć może nie tak mefistofelicznych jak Sinopoli:
W trio dyrygent zwalnia, przez co odcinek ten słusznie kontrastuje z resztą tej części.
Nachtmusik II jest gładka i liryczna, a Abbado dobrze wydobywa z brzmienia dźwięki gitary i mandoliny, których używa czasem do zaakcentowania niespokojnego nastroju:
Fascynuje ciepło i przejrzystość brzmienia orkiestry, a także bezpretensjonalność wykonania Abbado, który nie popada tu w sentymentalizm. Miękko i kremowo brzmi zakończenie z przepiękną solówką klarnetu:
Finał brzmi dość miękko, nie jest tak dramatyczny i ostry jak w niektórych innych wykonaniach, ale wynagradza to rewelacyjna jakość brzmienia orkiestry. Abbado wydobywa z CSO mnóstwo smakowitych detali w rodzaju frullata fletów:
To znakomicie zagrana i znakomicie nagrana wersja. Interpretacja jest z gatunku tych lżejszych, bardziej jest klasyczna niż romantyczna, jednak i tak jest znacznie lepsza od wielu innych nagrań utworów Mahlera, które Abbado zarejestrował w tym czasie. W odróżnieniu od tych ugrzecznionych i powierzchownych interpretacji Siódma trzyma się znakomicie, choć nie jest to Mahler grany ostro i radykalnie.
Claudio Abbado, Chicago Symphony Orchestra, 1984, I – 21:27, II – 16:37, III – 8:55, IV – 14:01, V – 17:45 [78:30], Deutsche Grammophon
Po raz drugi Abbado nagrał tę Symfonię podczas koncertów z Berliner Philharmoniker w maju 2001 roku. Także tutaj gra blachy jest brawurowa, co słychać zaraz po rozpoczęciu pierwszej części, choć w uszy rzuca się także to, że rejestr basowy jest tu gorzej nagrany. W ogóle dźwięk jest tu niestety dość płaski, nie tak selektywny i zdecydowanie mniej bezpośredni niż w nagraniu dyrygenta z CSO. Obie główne myśli muzyczne brzmią u Abbado dość lekko, mało są ogniste i nie do końca entuzjastyczne. Czuć tu dystans emocjonalny dyrygenta, który sprawia że muzyka nie jest tak ognista i sugestywna. Nie za dobry dźwięk w połączeniu ze zdystansowanym, chłodnym podejściem sprawiają że interpretacja pierwszej części nie porywa i nie zaciekawia. Owszem, grana jest przez Berlińczyków wybornie, pięknie brzmi tu zwłaszcza blacha, ale to za mało. Za słabo słychać tu choćby dźwięki werbli czy tryle drewna, które tak wiele wyrazu dodają tej muzyce. Całkiem udane i dynamiczne jest jednak zakończenie:
Także Nachtmusik I jest grana zdecydowanie zbyt nieśmiało i dyskretnie. Nie ma tu zbyt wielu okazji do smakowania wyszukanej Mahlerowskiej orkiestracji. Tak brzmi marsz:
O dziwo kompletnie inaczej, o wiele bardziej sugestywnie i ciekawie grane jest Scherzo, w którym Abbado umiejętnie wydobywa różnego rodzaju orkiestrowe efekty specjalne (glissanda, gra z tłumikiem, sforzata), których poskąpił słuchającym w dwóch pierwszych ogniwach:
Tempo jest wartkie, dzięki czemu muzyka płynie szybko do przodu, jest migotliwa, ale jednocześnie tajemnicza i odpowiednio demoniczna. Klasa!
Nachtmusik II także w tym nagraniu dyrygenta potraktowana została szybko i mało ostentacyjnie. Jest chłodna i lakoniczna, mało tajemnicza i mało zmysłowa, ale dyrygent wprowadza tu element nerwowości i niepokoju, co sprawia że kontrastuje ona z finałem. Powracający w przebiegu narracji temat grany przez smyczki jest dwuznaczny – powinien być zmysłowy, a jest niepokojący:
Finał jest bardzo dobry, dynamiczny, pełen energii, artykułowany ostro i wyraźnie. W zasadzie każda z sekcji orkiestry pokazuje się tu od jak najlepszej strony. Przejścia pomiędzy poszczególnymi odcinkami są wartkie i szybkie, a ów dynamizm robi znakomite wrażenie i świetnie pasuje do muzyki. Kiedy trzeba Abbado potrafi też zwolnić aby z gracją zaokrąglić frazę czy wydobyć jakiś smakowity szczegół w rodzaju przeciągniętych przednutek:
Świetnie też wypadają dźwięczne, głębokie dzwony w zakończeniu Symfonii, w dobitny i piękny sposób podkreślające dźwiękowy splendor tego odcinka:
Bardzo nierówne nagranie. Części pierwsza, druga i czwarta nie są zbyt udane, ale świetnie wypada tu demoniczne Scherzo i wirtuozowski, grany z polotem i wielką energią porywający finał.
Claudio Abbado, Berliner Philharmoniker, 2001, I – 21:35, II – 15:54, III – 8:53, IV – 12:58, V – 17:45 [77:05], Deutsche Grammophon
Mając w pamięci usłyszaną ongiś w Filharmonii Berlińskiej świetną interpretację Siódmej pod batutą Daniela Barenboima (dyrygent poprowadził wtedy Wiener Philharmoniker) także jego nagranie postanowiłem włączyć do niniejszego zestawienia. Nie jest to kapelmistrz kojarzony z wykonaniami symfonii Mahlera, ale ma na koncie kilka nagrań jego dzieł, zdarza mu się też czasem tymi symfoniami dyrygować podczas koncertów.
W swoim nagraniu studyjnym ze Staatskapelle Berlin z 2005 roku Barenboim mocno akcentuje ostrą rytmikę w rozpoczynającym dzieło uporczywym ostinato, w czym przypomina trochę Sinopoliego. Nie waha się także mocno kontrastować ze sobą poszczególnych odcinków pod względem tempa. Drugi z marszowych tematów introdukcji jest trochę wolniejszy od wstępu, jest bardzo elegijny, wyraziście zarysowany jest także bojowy pierwszy temat i liryczny drugi. Kiedy ostinato powraca później w przebiegu narracji, Barenboim wydobywa je wyraźnie z orkiestry. Przepięknie brzmią nawoływania trąbek cytujących Urlicht, są miękkie i bardzo liryczne:
Powolne, pastoralne epizody mocno kontrastują z otaczającymi je marszami, są grane delikatnie i z dużym wyczuciem. Barenboim wyraźnie akcentuje także każdy powrót ostinata, zwróćcie też koniecznie uwagę na piękne, ciemne brzmienie puzonów:
Zakończenie jest udane, chociaż szkoda że nie podkreślono bardziej brzmienia perkusji, zwłaszcza werbli i talerzy.
Rozpoczęcie pierwszej z muzyk nocy jest leniwe i tajemnicze. Barenboim bardzo umiejętnie buduje kulminację i płynnie przechodzi do niespiesznego marsza:
Intrygująco brzmi także walc, prowadzony bardzo powoli, leniwie i zmysłowo. Barenboim wydobywa tu także wiele ciekawych detali brzmienia z akompaniamentu:
Dyrygent świetnie wyłapuje zmiany nastrojów pomiędzy poszczególnymi odcinkami dzieła, w konsekwentny i logiczny sposób utrzymując oniryczny, nierealny i jednocześnie momentami humorystyczny charakter całości.
Scherzo jest prowadzone bardzo szybko, ale jest jednocześnie nieco zbyt dyskretne pod względem kolorystyki. Z tej muzyki można wyciągnąć zdecydowanie więcej jaskrawych rozbłysków. Z żywym zasadniczym materiałem w wyrazisty, ale nie przerysowany sposób kontrastuje eleganckie, liryczne trio. Tak wypada utrzymane w szybkim tempie zakończenie:
Także Nachtmusik II płynie szybko. Barenboim nie rozpływa się tu w nastrojach, traktuje tę część w lakoniczny sposób, bez rozczulania się nad liryzmem tej muzyki. Podkreśla za to umiejętnie mroczne odcienie:
Pośpiech wykonania wpływa na to, że serenada brzmi dość nerwowo i niespokojnie, wprowadza nastrój oczekiwania.
Rondo Finale rozpoczyna się wartko, ale Barenboim znajduje tu też czas na to, aby trochę pobawić się tempem:
Brzmienie jest tu momentami zbyt lekkie, przydałoby się w nim więcej masy i rozmachu. Barenboim podkreśla w niektórych momentach ciekawe barwy w sekcji smyczków, ale blacha jest na początku rozczarowująco nieśmiała i dopiero później się rozkręca. Konsekwentnie stosowane wartkie tempo w połączeniu z lekkością muzyki zdają tu egzamin, potraktowany w ten sposób finał jest logicznym dopełnieniem całości. Szybkie tempo znakomicie zdaje tu egzamin, a muzyka ma dzięki temu niezłego kopa:
To co słyszymy na tej płycie nie jest może aż tak odkrywcze i świeże jak to co usłyszałem w berlińskiej Philharmonie, ale to na pewno ciekawa, wartościowa i warta poznania interpretacja. Szkoda, że jakość dźwięku nie jest lepsza!
Daniel Barenboim, Staatskapelle Berlin, 2005, I – 21:15, II – 16:08, III – 8:20, IV – 11:25, V – 17:29 [74:37], Warner
Francuski maestro Pierre Boulez znany był z interpretacji chłodnych i pozbawionych sentymentalizmu. Trzymał się zawartych w partyturze wskazówek, które realizował precyzyjnie i rzeczowo. Jego najbardziej znana, pierwsza rejestracja Siódmej nagrana z Cleveland Orchestra jest dość radykalna, pokazuje Mahlera jako odważnego nowatora, twórcę któremu bliżej do drugiej szkoły wiedeńskiej niż do romantyków.
Część pierwsza rozpoczyna się zaskakująco powoli, niemal nieśmiało, a wstęp ten brzmi jak nieśmiały marsz żałobny:
Także później narracja prowadzona jest niespiesznie, sucho i bez większego zaangażowania, z chirurgiczną precyzją. Tak brzmi w tej „poetyce” temat pierwszy:
Także temat drugi prowadzony jest ze stoickim spokojem, bez wymaganego przez kompozytora impetu i niestety bez napięcia. Cleveland Orchestra brzmi przepięknie, co tyczy się zwłaszcza krągłego i miękkiego brzmienia blachy, wydaje mi się jednak, że to trochę za mało aby wydobyć wszystkie znaczenia ukryte w partyturze Mahlera. Powolne środkowe epizody z cichymi zawołaniami trąbek i niespiesznie prowadzoną kantyleną wiolonczel są cudnie zagrane, ale z niczym nie kontrastują:
Marszowe zakończenie prowadzi Boulez przejrzyście ale mało ekspresyjnie.
Pierwsza z muzyk nocy prowadzona jest w szybkim tempie. Marsz jest ostry, zdecydowany, wyrazisty, a jednocześnie lekko przytłumiony. Boulez świetnie podkreśla kontrasty dynamiczne w postaci ostrych wejść perkusji:
Epizody taneczne są szybkie i grane bez cienia sentymentalizmu, a dzięki świetnej jakości gry Cleveland Orchestra ogniwo to zyskuje bardzo wiele.
Scherzo prowadzone jest w umiarkowanym tempie, brak mu może kopa, ale jest przejrzyste, choć mało sugestywne i mało upiorne. Zaskakująco szybkie i lakoniczne jest trio:
Jednak największym zaskoczeniem może być druga muzyka nocy. Jest ona pod batutą Bouleza bardziej niż wartka, to bardziej allegretto niż andante. Traci może przez to na czułości i liryzmie, ale zyskuje na napięciu i figlarności. Nawet te bardziej mroczne odcinki potraktowane tu zostały z dystansem i przymrużeniem oka:
W finale Boulez z precyzją, pomysłowo podkreślił dialog pomiędzy kotłami a blachą:
To ogniwo grane jest zaskakująco lekko, przejrzyście i mało dramatycznie. Blacha jest tu wspaniała, a Boulez prowadzi całość z gracją, wyczuciem i bez afektacji. Kulminacje i nagłe kontrasty dynamiczne wypadają tu naturalnie, nie są też przesadzone:
To interpretacja szalenie specyficzna, pozbawiona napięcia, mało uczuciowa, ale jednocześnie wyśmienicie zagrana i nagrana. Dla wielu słuchaczy może być jednak zbyt lakoniczna i za mało emocjonalna. Dla mnie była momentami drętwa i śmiertelnie nudna.
Pierre Boulez, Cleveland Orchestra, 1994, I – 23:25, II – 13:56, III – 9:14, IV – 10:38, V – 17:40 [74:53], Deutsche Grammophon
Interpretacja Lorina Maazel z Philharmonia Orchestra wpadła mi w ręce dość przypadkowo. Nie sądzę aby była konieczność zagłębiania się w tę interpretację. Powiem tylko, że jeżeli ktoś będzie szukał w niej palącej intensywności, jaką miało wiele wczesnych wykonań tego dyrygenta, to spotka go gorzki zawód. To Siódma prowadzona powoli, ociężała, wykonywana rutynowo, bez żadnego zaangażowania czy wglądu. Chociaż gra tu dawna orkiestra Klemperera, to nie ma tu także znanej z jego nagrań przejrzystości i klarowności brzmienia. A co jest? Nuda potworna. Unikać.
Lorin Maazel, Philharmonia Orchestra, 2011, I – 26:22, II – 16:07, III – 10:39, IV – 14:30, V – 20:02 [87:44], Signum
Zrealizowano w ramach stypendium Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego