Urodzony w 1984 roku w Raykjaviku islandzki pianista Víkingur Ólafsson należy do grona najbardziej rozpoznawalnych pianistów średniej generacji. Pomaga mu w tym bez wątpienia kontrakt z firmą Deutsche Grammophon, dla której artysta nagrywa od 2016 roku. Zarejestrował już dla niej siedem albumów. Ostatni z nich poświęcony jest Wariacjom Goldbergowskim Johana Sebastiana Bacha. Artysta promuje teraz to wydawnictwo, wykonując dzieło lipskiego kantora podczas recitali na całym świecie. 3 i 4 listopada wystąpił także w Konzerthaus Wien, gdzie miałem okazję wysłuchać jego interpretacji podczas drugiego z tych koncertów. Nie słuchałem jeszcze jego nagrania tego utworu. Trochę z braku czasu, a trochę z ciekawości jak mu to wypadnie na żywo. W końcu nazywają go „islandzkim Glennem Gouldem”, więc poprzeczka ustawiona jest wysoko.
Zastanawiam się czy aby jednak nie wisi ona za wysoko. Ólafsson przy klawiaturze jest intelektualistą. Jego gra przypomina kryształ. Jeśli są w niej barwy – to przypominają one właśnie te, które możemy ujrzeć, patrząc na kryształ. Krystalicznie czysta jest też artykulacja, a także umiejętność odnalezienia się w gąszczach Bachowskiej polifonii. Pianista czuje się tam jak ryba w wodzie, potrafi doskonale wydobyć każdy głos, podkreślić jego charakter i umiejscowić go w dramaturgii. Słychać więc, że od strony technicznej przygotowany jest perfekcyjnie, a jak jest u niego z wyrazem? Różnie. Początkowa Aria była grana eterycznie, lekko, z prostotą i wdziękiem. Czystość (może nawet nadmierna?) połączona z prostotą i bezpretensjonalnością uderzały w wariacji 15. i 25. Islandczyk nie potrafił także (albo nie chciał) podkreślić tanecznych elementów zawartych chociażby w wariacji 7., która była wykonana ostro i mechanicznie, bez jakiegokolwiek tanecznego rozkołysania. W wariacji 9. i wspomnianej już 15. imponowała czytelność odczytania tekstu i umiejętność podkreślenia struktury muzyki. Wariacja 16., będąca przecież uwerturą francuską z rytmem punktowanym, zagrana była zbyt pospiesznie, przez to ten pompatyczny charakter gdzieś się ulotnił. Ostatnia wariacja (Quodlibet) grana była z blaskiem i rozmachem, choć zmęczenie dało się tu pianiście we znaki, skutkiem czego w kilku miejscach trafiły mu się spektakularne kiksy. Przed Arią pianista zrobił chwilę pauzy, po czym wykonał ją w wyciszony, nieco melancholijny sposób, w sugestywny sposób zamykając narrację. Publiczność przyjęła artystę z wielkim entuzjazmem.
Czy Ólafsson potrafi grać w sposób imponujący? Jeszcze jak! Czy jego gra porusza i uwodzi? Nie, a przynajmniej nie mnie. Jest przygotowany doskonale, ma świetną technikę, ale brak mu temperamentu. Wszystko ma pod kontrolą, ale w jego muzykowaniu brak radości. Chętnie posłuchałbym go w repertuarze, w którym tego typu chłód jest na miejscu, ale są też kompozytorzy, których raczej ruszać nie powinien. Nie wiem też, czy ogromna sala Konzerthausu sprzyjała pianiście – chociaż miałem bardzo dobre miejsce to miałem wrażenie, że dźwięk fortepianu jest lekko przytłumiony, co czego trzeba było się przystosować.
Czy Ólafsson potrafi grać w sposób imponujący? Jeszcze jak! Czy jego gra porusza i uwodzi? Nie, a przynajmniej nie mnie. Jest przygotowany doskonale, ma świetną technikę, ale brak mu temperamentu. Wszystko ma pod kontrolą, ale w jego muzykowaniu brak radości. Chętnie posłuchałbym go w repertuarze, w którym tego typu chłód jest na miejscu, ale są też kompozytorzy, których raczej ruszać nie powinien. Nie wiem też, czy ogromna sala Konzerthausu sprzyjała pianiście – chociaż miałem bardzo dobre miejsce to miałem wrażenie, że dźwięk fortepianu jest lekko przytłumiony, co czego trzeba było się przystosować.
foto. Markus Aubrecht
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl