Wit dyryguje Lutosławskim & Mahlerem

Dawno już nie słyszałem na żywo orkiestry Sinfonia Iuventus. Kiedy więc nadarzyła mi się okazja, aby wybrać się na jej koncert pod batutą Antoniego Wita w NOSPR w ramach cyklu koncertów „Środa młodych” – postanowiłem skorzystać. W programie znalazła się III Symfonia Witolda Lutosławskiego i I Symfonia Gustava Mahlera. Nastawiałem się bardziej na ten drugi utwór, zwłaszcza że słoneczny i lekki klimat pierwszej części doskonale koresponduje z tym, co dzieje się obecnie na dworze. Do późnej symfonii Lutosławskiego jestem nastawiony sceptycznie – doceniam ja, ale wydają mi się utworem bardzo intelektualnym i ascetycznym, niezbyt emocjonalnym.

Okazało się jednak, że jej wykonanie było najmocniejszym punktem całego koncertu. Wit świetnie panował nad formą utworu, wiedział co chce osiągnąć i potrafił to od orkiestry sprawnie wyegzekwować. Było w tej interpretacji dużo napięcia i energii. Była też spójna, przemyślana i intelektualna jak sam utwór, co w żadnym razie nie było wadą. Była też zdecydowanie najlepiej zagranym punktem programu.

Pierwsza Mahlera jest dziełem dużo bardziej zróżnicowanym pod względem nastrojów od utworu Lutosa. Tutaj również dało się wyczuć, że Wit ma całość bardzo dobrze rozplanowaną i wie, czego chce od swojego zespołu. Rzecz w tym, że orkiestrze zdarzało się nie stawać na wysokości zadania. Pierwsza część Symfonii była potraktowana wręcz niedbale. Nierówności i błędy intonacyjne zdarzały się zwłaszcza w drewnie, a także w… pewnej grupie, będącej drugą jeśli chodzi o ilość dowcipów muzycznych. Nie chcę się pastwić nad tymi muzykami i doszukiwać się przyczyn takiego stanu rzeczy, niech więc wystarczy że powiem że w pierwszej części gra tej ważnej sekcji była marna. Całe szczęście im bardziej symfonia się rozwijała, tym ciekawiej brzmiała i tym większych nabierała rumieńców. Co prawda rubato w drugiej części brzmiało dość ekscentrycznie, ale już trzecia część była interesująca i wciągająca, głównie ze względu na grę drewna – klarnetów i fletów. Finał miał miejsca wręcz porywające, choć i tutaj owej niesławnej a wspomnianej już przeze mnie grupie zdarzały się miejsca… zagrane na niezbyt wysokim poziomie. Imponująco brzmiało zakończenie, w którym konsekwentne budowanie napięcia przez dyrygenta dało najlepsze rezultaty. Z koncertu wyszedłem więc z mieszanymi uczuciami. Nastawiałem się na Mahlera, a najlepszy okazał się być Lutosławski. Ot, ironia losu!

 

Foto Bartek Barczyk/NOSPR

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.