Każde wykonanie VIII Symfonii Es-dur Gustava Mahlera (nazywanej ze względu na ilość wykonawców zaangażowanych do prawykonania, Symfonią tysiąca) budzi ogromne zainteresowanie. Nie inaczej było w Stanach Zjednoczonych, kiedy w marcu 1916 roku pierwsze amerykańskie wykonanie poprowadził w Filadelfii ówczesny dyrektor artystyczny, Leopold Stokowski. Sukces był ogromny, a wykonawcy pojechali nawet do Nowego Jorku, gdzie z równie dużym powodzeniem zaprezentowali utwór w Metropolitan Opera. Równo sto lat po tych wydarzeniach zafascynowany postacią Stokowskiego obecny szef zespołu, Kanadyjczyk Yannick Nézet-Séguin, uświetnił tę rocznicę swoją interpretacją dzieła. Ósma składa się z dwóch części. Pierwsza z nich to średniowieczny hymn Veni creator spiritus, którego autorstwo przypisuje się żyjącemu na przełomie VIII i IX wieku benedyktyńskiemu mnichowi Rabanusowi Maurusowi. Druga oparta jest na zakończeniu drugiej części Fausta Johanna Wolfganga Goethego.
Ósma to takie dzieło, w którym najbardziej ze wszystkich symfonii Mahlera wychodzą niedoróbki związane z brakiem odpowiedniej strategii dyrygenta odnośnie planowania formy utworu. Mankamenty te zresztą wychodzą tutaj na jaw bardzo szybko w Veni creator, a recepta dyrygenta na tę część wydaje się brzmieć: „szybko, głośno, równo”. To Mahler traktowany powierzchownie, bez większego wglądu, bez subtelności i bez większego wyczucia. Jest tu dużo radosnego łomotu jak u Soltiego czy Bernsteina, rzecz w tym że cała misterna konstrukcja leży i kwiczy. Posłuchajcie tylko wejścia chóru w Infirma nostri corporis – ot, po prostu chórzyści wchodzą bez żadnego zwolnienia czy przyspieszenia, bez żadnego zaakcentowania ważności tego momentu, i leci sobie dalej siłą rozpędu, którego muzyka nie wytraca nawet przy przejściu do repryzy, gdzie wraca główny temat utworu. Nézet-Séguin nie akcentuje tego momentu kulminacyjnego w żaden sposób, ani poprzez zmianę tempa ani dynamiki. To samo w zakończeniu, od słów Gloria sit Patri Domino – wszystko w tempie allegro i wszystko w dynamice od forte w górę, żadnego cieniowania, żadnego wzrostu napięcia. Jeden wielki łomot i desperackie przekrzykiwanie się chóru, orkiestry i biednych solistów, którzy muszą wrzeszczeć ile sił w płucach, żeby w ogóle dało się ich usłyszeć. Jeśli ktoś nie wierzy że da się inaczej – niech posłucha tych samych fragmentów w wykonaniu Horensteina czy Abbada. Różnica jest kolosalna.
Trochę lepiej przedstawia się część druga, aczkolwiek także tutaj próżno szukać głębszego zrozumienia czy wyczucia. Orkiestrowy wstęp jest satysfakcjonujący, ale wejście chóru za mało skupione, za mało klimatyczne, za mało tajemnicze. Także w Chorus Mysticus nie ma w zasadzie żadnego budowania napięcia – nie słychać też prawie w ogóle perkusji (!!!) – talerzy i tam-tamów, a orkiestra dęta, grająca z oddalenia (a więc siłą rzecz oddalona od zespołów na scenie) główny temat pierwszej części, dęła chyba ile sił w płucach w mikrofony umieszczone u wylotu czar głosowych. Orkiestra gra zresztą znakomicie, a szczególnie dobrze brzmią smyczki i krągła, ciepła blacha. Rzecz w tym że wydają się nie wiedzieć po co grają i dokąd opowieść zmierza, ale to już odpowiedzialność dyrygenta. Ten zresztą zmiękcza wszędzie wszystkie akcenty, nie wydobywa żadnych ostrości i generalnie wszystko wygładza i wypieszcza. Żadna symfonia Mahlera nie wybaczy dyrygentowi takiego upupiania.
Soliści są zasadniczo dobrzy, może z wyjątkiem tenora Anthony’ego Deana Griffey’a, któremu zdarza się mieć problemy z intonacją, a jego względnie mały głos ginie pod brzmieniem pozostałych wykonawców. Ekspresyjnie i wyraziści Markus Werba i John Relyea mają zresztą podobne problemy i są momenty, w których nie słychać ich zbyt dobrze. Angela Meade ma duży, ciepły i mocno rozwibrowany głos (podobnie zresztą jak Erin Wall), którym przykrywa czasem pozostałych śpiewaków. Chóru chłopięcego nie słychać prawie w ogóle, gdyż przykrywają go pozostałe dwa zespoły wokalne.
Mahler pisał o tej Symfonii: „Wydaje się, że Uniwersum zaczyna brzmieć. Już nie są to ludzkie głosy, lecz krążące planety i słońca”. Tego wrażenia w tym nagraniu nie ma. Kolejne nagranie Ósmej powinno być ważnym wydarzeniem, a tu po prostu dostajemy kolejną, niczym specjalnym się nie wyróżniającą płytę. Nieporadność Nézet-Séguina w ogarnięciu formy tego utworu sprawia, że trudno traktować go jako ważnego wykonawcę dzieł austriackiego kompozytora.
Gustav Mahler
VIII Symfonia Es-dur
Angela Meade – I sopran/Magna Peccatrix
Erin Wall – II sopran/Una Poenitentium
Lisette Oropesa – III sopran/Mater Gloriosa
Elizabeth Bishop – mezzosopran/Mullier Samaritana
Mihoko Fujimura – alt/Maria Aegyptiaca
Anthony Dean Griffey – tenor/Doctor Marianus
Markus Werba – baryton/Pater Ecstaticus
John Relyea – bas/Pater Profundus
Westminster Symphonic Choir
The Choral Arts Society of Washington
The American Boychoir
Philadelphia Orchestra
Yannick Nézet-Séguin – dyrygent
Deutsche Grammophon