Tegoroczną edycję Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena możemy oficjalnie uznać za otwartą. W programie nie mogło zabraknąć dzieła patrona festiwalu (tym razem wybór padł na Eroikę) oraz utworu obchodzącego setną rocznicę urodzin Leonarda Bernsteina. W tym drugim przypadku wybór II Symfonii The Age of Anxiety, został podyktowany wyborem Krystiana Zimermana. Pianista chciał w ten sposób oddać hołd swemu przyjacielowi, z którym wiele razy wystąpił i z którym nagrał wiele płyt. Program został wykonany dwukrotnie – w piątek i w sobotę. Wybrałem się na oba koncerty, ciekawiło mnie , czy w tak krótkim czasie będę mógł wyłapać jakieś specyficzne różnice pomiędzy interpretacjami.
Eroica Beethovena jest dziełem do którego bardzo trudno cokolwiek dodać. Kierujący Orkiestrą Filharmonii Narodowej Jacek Kaspszyk rzeczywiście nic do niej nie dodał. Piątkowe wykonanie było energiczne, szybkie i pełne napięcia. Nie była to kreacja w jakikolwiek sposób nawiązująca do nurtu wykonawstwa historycznego. Był to raczej „standardowy” Beethoven, zagrany jednak na wysokim poziomie (świetne waltornie w Scherzo!), z ładnie podkreśloną kolorystyką i dopieszczonym niskim rejestrem (kontrabasy w Marszu żałobnym). Wykonanie tego utworu w sobotę było jednak mniej porywające i mniej ciekawe. Orkiestra wydawała się bardziej zdekoncentrowana i grała mniej uważnie niż w piątek. Zdarzały się (zwłaszcza w finale) miejsca zwyczajnie oklapłe.
Umówmy się jednak, że symfonia Beethovena była tylko rozbudowaną przystawką przed występem Krystiana Zimermana (podobnie było też ostatnio, kiedy przed I Koncertem Brahmsa zabrzmiała Czwarta Czajkowskiego). Każdy występ tego pianisty w Polsce otacza bardzo specyficzna, prawie histeryczna atmosfera. Powodują ją w równej mierze rzadkość występów artysty, co jego ostre reakcje. Zimerman potrafi przerwać koncert, kiedy zorientuje się, że ktoś ze słuchaczy go nagrywa. Całe szczęście nikomu podobne pomysły nie przyszły do głowy i mogliśmy wysłuchać Symfonii Bernsteina bez żadnych komplikacji.
Wydaje mi się, że bardzo trudne będzie usłyszenie lepszej i bardziej wnikliwej interpretacji od tej zaoferowanej w tym utworze przez Zimermana. Była to kreacja jednocześnie subtelna, liryczna, jak też pełna niezwykłej mocy i napięcia. Niezwykle piękna była gra kolorystyką i dynamiką. Była w tym niezwykła charyzma i głębia. Również partia orkiestry była zagrana przepięknie – wielkie brawa należą się zwłaszcza rozpoczynającym rzecz klarnetom, a także sekcji perkusji, mającej sporo do zagrania w części zatytułowanej Maski. Słychać było, że orkiestra dała tu z siebie wszystko.
Zastanawiam się tylko, czy The Age of Anxiety to na pewno utwór warty takich starań i takiego pietyzmu. Ale rocznice rządzą się swoimi własnymi prawami i relacja Zimermana z Bernsteinem na pewno warta była upamiętnienia.
Oba wykonania były wzorcowe, aczkolwiek miałem wrażenie że sobotnia interpretacja była jednak mniej skoncentrowana, bardziej nerwowa i pospieszna. Może warto czasami nie spieszyć się aż tak bardzo na samolot i dać muzyce więcej czasu na wybrzmienie?
Foto. Bruno Fidrych
Byłem w filharmonii w sobotę – Zimerman w wysokiej formie, choć czasem nieco przykryty przez krzyczące tutti, zwłaszcza blachę (piszę o tym również na swoim blogu :)), no i uroczo dyrygujący smykami. Czy miał Pan okazję słuchać na żywo koncertu Lutosławskiego w wykonaniu Zimermana przed kilkoma laty w Warszawie? Znajomi donosili mi swego czasu, że była to kreacja zjawiskowa – muzyka, ale i coś więcej.
Tak! Miałem szczęście być i na Lutosławskim i na Brahmsie 4 lata temu. Zimerman jest w świetnej formie i każda jego nowa interpretacja to wydarzenie. Trochę szkoda, że tych występów jest tak mało, ale Zimerman jest już w tej luksusowej sytuacji, że może sobie pozwolić tylko i wyłącznie na robienie tego, na co ma ochotę, a nie na to co musi.